poniedziałek, 28 lutego 2011

Ulubiona postać!

 A tym razem coś prostrzego i neutralnego - Sonda na ulubioną postać w "Ziomalu" (Się wie!)

Początkowo chciałem to ograniczyć sondę tylko do kilku głównych postaci, ale jednak ciężko mi samemu oszacować kto jest od kogo ważniejszy, wiec ostatecznie dałem wszystkie postacie które się pojawiły więcej niż dwa razy, a w każdym razie jakoś istotnie wpisały się w kanon "powracających postaci".

Oczywiście jeśli rozpieściłem was wcześniejszym "fabularyzowanym" głosowaniem i nie macie teraz zamiaru oddać swojego cennego głosu jeśli sonda nie jest częscią jakiejś grubszej intrygi, a wasz wybór przyczyni się do zniszczenia ludzkich żyć to proszę...


Ale to nie obowiązkowe ;)
Jak ostatnia Sonda i ta będzie trwała równo DWA TYGODNIE (chyba, że mi się coś odwidzi) choć nie bronię głosować po zakończeniu ;)
Komentowanie swojego wyboru mile widziane!

Sonda za TRZY... DWA... JEDEN.... ZERO...


Pozdrawiam
~Pan Miluś!

sobota, 26 lutego 2011

WYNIKI!

Cóż, jestem dumny  z lwiej części moich fanów! Wzięli sobie do serca słowa Ziomala aby „NIE GŁOSOWAĆ” i tak uczynili...
Ale jeszcze dumniejszy jestem z tych co wzięli sobie moje słowa (i Szefa) i zagłosowali!
Oto wyniki :



Dzięki za głosy!

Póki co polecam rzucić okiem na ten oto Spin-off o przygodach Pai Mormońśkiej (MIŁEJ LEKTURY) :

 
Wasz (a kto inny)
~Pan Miluś! :)

sobota, 12 lutego 2011

Ktoś tu jest inny...

BĄDŹ PRO-AKTYWNY! ZAGŁOSUJ I ZDECYDUJ O LOSIE ZIOMALA I JEGO KOMPANÓW! 
Szef dokładniej wszystko objaśni  :

Sonda za trzy... dwa... jeden...





Jeszcze się nie zdecydowałeś? (Rety!) To może to pomoże -


GŁOSOWANIE TRWA DO... Za jakieś dwa tygodnie!
(i zachęcam do komentowania swojego wyroku)


~Wasz Pan Miluś!

piątek, 11 lutego 2011

Ci fenomenalni Bracia Marx!

Każdy kto mnie zna wie, że Bracia Marx mają specjalne miejsce w moim serduszku.

Dla niewtajemniczonych Marksowie byli rodziną komików z których każdy wykształcił sobie jakąś unikatową i groteskową osobowość – Groucho był bezczelnym i bombardującym ripostami babiarzem, Chico był mówiącym z włoskim akcentem, prezentującym mieszankę naiwności i cwaniactwa pianistą, Harpo był niemym, acz posiadającym mimikę przy której Chaplin się chowa, surrealnym cudakiem, a Zeppo był... Normalny (nie zmienia to jednak faktu, że tu i tam miał swoje momenty).
Był też ponoć PIĄTY Brat Marx – Karol... Tfu! Gummo. Ale On towarzyszył gromadce tylko w wersjach scenicznych.
Grzechem było nie wspomnieć o Margaret Dumont która zagrała w wielu filmach – prawie zawsze będąc bogatą wdową, do której Groucho się dowala z oczywistych powodów ($$$) która dla mnie była równie ważną częścią mieszanki Marksowej formuły co każdego z trójki/czwórki.


Komedie Braci Marx wyśmienicie przetrwały próby czasu. Filmy ich zawsze serwowały gradobicie żartów słownych, humoru sytuacyjnego i absurdalnego – które nie zestarzały się ani trochę. Ba! Sam byłem zdumiony ile z ich gagów mnie totalnie zaskoczyło/powaliło (głównie Harpo)

W ramach bycia nienormalnym fanatykiem odświeżyłem sobie WSZYSTKIE ich filmy pod rząd i ponad fakt, że WSZYSTKIE CIĄGLE BAWIĄ uznałem, że dam swoje dwa grosze na temat poszczególnych odsłon :


THE COCOANUTS  (1929)
Pierwszy film z Marksami, będący adaptacją sztuki scenicznej... i to największa jego wada, gdyż choć żarty są zabawne, wykonanie ocieka „teatralnością”, jest parę żartów które średnio wychodzą na ekranie, a na dokładkę obraz w paru momentach jest niewyraźny. Jest też moment, gdy Harpo szepcze komuś coś na ucho, co ciutek rozprasza, bo jego postać z założenia ma być NIEMA – ale z drugiej strony nie jest powiedziane by odbiorca na serio coś usłyszał, więc można na to przymrużyć oko.

Odkładając te minusiki na bok – Film bawi i zadziwiające jest jak postacie Marksów nie zmieniły się specjalnie w kontraście do późniejszych filmów. Fabuła jest banalna, i służy jako pretekst do serii skeczy więc polecam ten film tylko dla tych którzy Marksów już kochają więc brak fabuły nie będzie dla nich przeszkodą.
OCENA : 3+/4 -


 ANIMAL CRAKERS (1930)
Film niewiele różni się od wcześniejszego. Jakościowo lepszy, choć znów czuć wszechobecną teatralność (chwilami rzuca się w oczy bardziej niż we wcześniejszym), ale humorystycznie nieco lepszy (nawet Zeppo ma swój mały moment) Ciągle bawi mnie fakt, że postać Harpo w tej odsłonie nazywa się po prostu... "The Profesor"!
OCENA : 4 -




MONKEY BUISNESS (1931)
Świetny! Fabułę można streścić : Bracia Marks dostali się na gapę na statek. Kropka.
Pierwsze pół godzinny to po prostu seria gagów z nimi uciekającymi przed chcącym ich schwytać kapitanem, a gdy się zaczyna budować intryga gangsterska jest wyśmienicie wpleciona w absurd sytuacji. Zeppo (który we wcześniejszych był praktycznie postacią epizodyczną) jest tu całkiem aktywny w historie, przynajmniej ma własny wątek i jest w swoim zakresie zabawny.
Ostatnia 1/3 wypada słabiej, ale szczerze mówiąc na pierwszych 2/3 bawiłem się lepiej, niż na obu wcześniejszych filmach. Scena z Harpo w teatrzyku kukiełkowym – cudo, scena gdzie bracia udają Maurice Chevaliera - cudo (mało znanego w Polsce niestety, a szkoda)

Także w filmie to jedyny moment gdy słyszymy głos Harpo i to śpiewającego... tylko, że z Offu :)
OCENA : 5 -




HORSE FEATHERS (1932)
A tu poza humorem fajna fabułka :
Groucho zostaje dyrektorem uczelni (mhhh!!!) i wynajmuje rugbistów Chico i Harppo (mhhh!!!) by pomogli wygrać drużynie jego szkoły wygrać niezwykle ważny mecz. W między czasie syn Groucho Zeppo (mhhh) zakochuje się w tej samej kobiecie co ojciec, a niebawem Chico i Harrpo wkraczają w trójkąt miłosny, robiąc z niego... Pięciokąt?

W każdym razie pomysł by wszyscy Marksowie rywalizowali o jedną dziewczynę, fajny i cieszę się, że go zrealizowali.
Być może najbliższy film Marksów do przedawnienia, a w każdym razie trzeba uświadomić sobie w jakim okresie to się dzieje, bo w filmie jest trochę dowcipów o prohibicji, jak i kręci się wokół konceptu „Wdowy Collage’owej” (czyt. kobieta która mieszka na terenie uniwerka szukając sobie męża)
OCENA : 4 +



DUCK SOUP (1933)
Głupio mi się przyznać, bo wszyscy powszechnie gadają, że JEST TO NAJLEPSZA KOMEDIA Z BRACI MARX iż... Mają rację!

Były ze dwa przewidywalne gagi (głównie dla tego, gdyż do bólu zostały później zapożyczone w innych filmach) i jest coś w fabule przez co się nieco zdezorientowałem przy pierwszym seansie. Oto niewielkie (fikcyjne) państewko Freedonia, przeżywa kryzys. By ratować swoją ojczyznę pewna bogata dama (Margaret Dumont, bo kto inny?) godzi się dać zbankrutowanemu narodowi ogromną sumę pieniędzy, ale wyłącznie pod warunkiem jeśli ministrowie zechcą obrać Rufusa J. Firefly’a (Groucho) przywódcą.

Ok... więc skąd się znają? Kim Rufus był wcześniej? Na jakiej zasadzie Dumont ma o nim tak dobrą reputację, jeśli od pierwszej sceny jej ubliża? Nic nie wiadomo...  ale może za logicznie jak na ten film myślę, gdyż nie istotne tak naprawdę kim był Rufus, a jaki jest  - gdyż to Groucho do kwadratu! Zresztą „Kacza Zupa” wydaje się najlepiej wykorzystywać osobowość, każdego z czterech Marksów, którzy promieniują osobowością... Nawet ZEPPO ma swoje momenty (z czego większość to wynik interakcji z Groucho... ale jednak).

Każda sekwencja z osobna to perełka, z czego część działa za równo w kontekście filmu jak i jako osobne skecze, ale też jest mrowie takich gagów które się nakręcają coraz bardziej z każdą sceną (Płakałem ze śmiechu kiedy Groucho po raz trzeci policzkuje przywódcę sąsiedniego państwa!)

Żarty słowne – miodzio, żarty sytuacyjne – miodzio, slapstik – miodzio, jakiejś surrealne wstawki Harpo –miodzio, numery muzyczne – miodzio (wpadają w ucho i chce się je oglądać ponownie i ponownie.)

Co tu dodać? JEDNA Z NAJLEPSZYCH KOMEDII W HISTORII!!!
No i z tej części pochodzi jeden z moich ulubionych cytatów :
“ If you think this country's bad off now, just wait 'til I get through with it” (Coś co powinien w ramach uczciwości wygłosić na dzień dobry każdy nowo wybrany prezydent jakiekolwiek państwa na świecie, nie prawdaż?)
OCENA : 6!!!! (bo 49 się nie dało)



A NIGHT AT THE OPERA (1935)
Chyba najlepiej kojarzony sobie film Marxów z tytułu i zdaniem wielu ich drugi najlepszy film braci Marx”… Mhhh… bo ja wiem. Nie jest to może mój drugi czy trzeci ulubiony, ale definitywnie jeden z lepszych.
Po tym filmie prawie wszystkie kręcą się wokół schematu „bracia Marx pomagają parze zakochanych przezwyciężyć przeszkody”, (a zarazem postacie są może nieco mniej chaotyczne, a bardziej ludzkie) i pierwszy bez Zeppo... choć jest w nim postać „głównego zakochanego”, który praktycznie jest Zeppem tego filmu (jak i każdy inny po nim).
OCENA : 6!!! (w oczach świata) 4 + (w moich)


Poniższa scena jest uważana, za jedną z najlpopularniejszych sekwencji Marksów (choć moim zdanem mają sporo lepszych) :

 

A DAY AT THE RACES (1937) 
Równie dobry co powyższy – i dobry humor i przyjemna, posuwająca się do przodu fabuła.
Z tego filmu pochodzi słynna scena z Chico sprzedającym lody „tusi-frutsi”, która faktycznie jest jednym z najzabawniejszych momentów serii.
Jedno co żałuję, że wycieli z niego piosenkę, którą Groucho nagrał po latach i faktycznie bardzo fajna i ociekająca „Marxowością” :


OCENA : 5

 

ROOM SERVICE (1938) 
Jeden z ich najmniej znanych filmów, a szkoda bo jest rewelacyjnie zabawny (także to jedyna część która nie jest na podstawie scenariusza który powstał z myślą o nich, choć na szczęście jeden z bohaterów był niemy, a inny miał włoski akcent). Bracia Marx są w pokoju hotelowym za który nie mają jak zapłacić i szukają sposobu by nie zostać wywalonymi...  W sumie szkoda, że w tym nie zagrał Zeppo, bo postać która go zastępuje ma scenariuszowo sporo komicznych momentów.
OCENA : 4 +
 

AT THE CIRCUS  (1939) 
Ten sam schemat co „Opera” i „Na wyścigach” choć, o tyle fajny, dzięki mrowiu scen Harpo „współpracującym” ze zwierzętami (w tym scena w której jedzie na strusiu!), a także muzycznie to jedna z moich ulubionych części (nawet piosenka zakochany „Two bids love” pomimo kiczowatości wpada w ucho) z czego być możne najbardziej znana jest „Lidia” (nawet Don Rosa do tej sceny oddał swój pokłon) :


OCENA : 5


GO WEST (1940) 
Humorystycznie taki przeciętniak, choć jak ktoś lubi sceny akcji (typowe dla filmów z tego okresu) to pościg za pociągiem w ostatniej 1/4 filmu trzyma w napięciu.
W tym filmie najmocniej czuć silny kontrast  z pierwszymi, gdzie Marksowie pomimo swojej natury kanciarzy i pasożytów są jednocześnie niezwykle szlachetni i dobroduszni, zrzucając wszystko gdy trzeba pomóc parze zakochanych, zostawiając bezczelne zagrywki jako broń którą obrzydzają życie antagonistą.... Co nie wadzi, bo są równie fajni jako bezinteresowni aniołowie stróżowie, co antybohaterowie.
I wiem, że to kiczowate jak diabli ale lubię bardzo tę piosenkę :

OCENA : 4

THE BIG STORE (1941)
Chyba mój DRUGI ULUBIONY film z Marksami, a na pewno posiadający mój ulubiony numer muzyczny  - „Sing while you sell” (No, może te z „Kaczej Zupy” są równie dobre).

Tak, to były lepsze czasy, gdzie ludzie nie oczekiwali, że fabuła filmu będzie pędzić łeb na szyję, tylko wszystko rozwijało się powoli i twórcy mogli pozwolić sobie tu i tam na  dziesięciominutowe numery muzyczne.
Co tu dodać? Mhhh... Zwykle w Chico i Harpo już się znają, tu dla odmiany Harpo jest asystentem Groucho – ot urozmaicenie.
OCENA : 6


A NIGHT IN CASABLANCA  (1946)
Od strony treściowej być może najbardziej trzymająca w napięciu część (sporo akcji, zwłaszcza w końcówce) ale humorystycznie z kolei jedna z najmniej zapadających w pamięci części (jeśli by nie liczyć sceny pojedynkującego się na miecze Harpo).
OCENA : 4 -


LOVE HAPPY (1949) 
Film ten powszechnie uważany za najsłabszy Marksów, jednak są dwa sposoby patrzenia na tą sprawę :
 Jeśli potraktować film jako solowy film o przygodach Harpo to wypada wyśmienicie – nie tylko ma masę genialnych momentów, ale w filmie pada chyba każdy typowy dla niego element (na oko można nawet powiedzieć, że więcej go na ekranie niż w jakimkolwiek innym wcześniejszym filmie), praktycznie całość to taki „A Harpo movie”.



Jeśli jednak to potraktować to jako film o „Braciach Marx”  - Już słabiej, bo Chico choć też gra drugą najważniejszą rolę to nie robi nic specjalnie śmiesznego (jest też moment gdy bierze lód w rękę i mówi – prawie do widza - „Tutsi-frutsi” która wywołuje skrzywienie nosa – takie „oczko” na siłę), ale najmarniej wypada tu Groucho który jest w całym filmie łącznie może z sześć minut, jego postać jest ewidentnie dopisana na siłę, przez pierwszą godzinę jest prawie nieobecny nie licząc ze dwóch wstawek w roli pana narratora, mało ma swoich typowych tekścików, różni się wyglądem (dla odmiany cienkie wąsy) dopiero w ostatniej scenie ma jakąś interakcję z Harpo a potem z Chicho.  Rzekłbym nawet, że jest coś irytującego gdy się już pojawia, bo jakby tak wyciąć sceny z nim nie zrobiło by tak wielkiej różnicy, no może nie licząc końcówki.
Dla fanów Harpo – film świetny bo i go więcej, a i w swoim ostatnim występie dał radę tym i owym zaskoczyć, dla fanów całej trójki już gorzej bo Groucho jak na lekarstwo i nie czuć typowo Marksowej dynamiki (ale ciężko by tak było jeśli w filmie nie ma ani jednej sceny w której by byli całą trójką razem)
OCENA : 4 + (za Harppo)/ 3 (za  całokrztałt)





A GIRL IN EVERY PORT (1952)

Być może jakieś wynagrodzenie za wcześniejszy film, bo tu dla odmiany tu mamy samego Groucho.... Przez co w żadnym stopniu nie kwalifikuje się on jako film z Braćmi Marx, ale umieściłem go ponieważ Groucho w nim gra... No cóż, tę samą postać co zawsze.
Ot zabawna historia o dwóch członków marynarki którzy postanawiają spróbować swoich szans w zawrotnym świecie wyścigów konnych (których wątek jest równie ciekawie wykorzystany co w „Dniu na wyścigach”, jak nie lepiej
).
Komedia ma kompletnie inną dynamikę niż powyższe filmy, ale mimo tego bawi, William Bendix wypada świetnie jako tępawy kompan Groucho  i jest pewna „prosta” we wszystkim dzięki czemu ogląda się przyjemnie.
Jedno co mnie gryzie to aktorka Marie Wilson, która gra główną postać kobiecą, a zarazem strasznie tępą blondynkę. Dowcipy o jej tępocie były by zabawne ale jest coś straszliwie „plastikowego” w jej grze aktorki, przez co wypadają marnie... w sumie bardziej bawi jak kiepsko udaje durnotę, niż jej durnota ogółem.
OCENA : 4


I tyle. Idę ustrzelić słonia w samej piżamie (skąd ma piżamę nigdy do tego nie dojdę)
~Pan Miluś

wtorek, 8 lutego 2011

PRZYGODY ANIMKÓW!

ACH!!! Ze wszystkich moich parodii jak ja mogłem o Tej zapomnieć??





Narysowałem to jakoś na przełomie wiosny i lata zeszłego roku (bo mi się nudziło, a dni były długie) i patrząc dzisiaj muszę przyznać, że jest w tym coś smutnie prawdziwego. Bohaterowie serialu niby szkolili się by być kiedyś wielkimi gwiazdami kreskówek, jednak o ile z Bugsem i resztą powstają ciągle nowe twory, jednak Animki jak i cała ich kraina ACME nie zapisały się na stałe w kanon Loony Tunesowej mitologii. 


Oglądając ten serial nigdy nie odnosiłem wrażenia, że są to po prostu młodsze klony Bugsa i reszty, a odrębne postacie które w mniejszym czy większym stopniu odzwierciedlają starych bohaterów. O ile taki Tasior (Plucky) to faktycznie po prostu mały Daffy, o tyle Kinia (Babs) Elmirka czy Shirleyka (Shirley the Loon) to kompletnie nowe osobowości nie mające żadnych odpowiedników w świecie Zwariowanych Melodii. Gogo był z kolei bazowany na jedno-razowej postaci z niezwyle starej kreskówki więc fajnie, że twórcy mieli okazję się nim jeszcze trochę pobawić.
Nie winił bym więc krótiej kariery„Animików” wyłącznie na fakt, że były one przysłowiowym „Spin-offem” kompletnie innych bohaterów. Hej, sporo z zwariowanych melodii debiutowało jako jednorazowa postać w „czyjejś innej kreskówce”, a jednak po dziś dzień powstają z nimi nowe twory.


W czym więc problem? Popatrzyłem po latach na kilka odcinków i  cóż, rzec Animki trzymają dosyć nierówny poziom.


Razi to w przypadku animacji, bo choć część odcinków faktycznie mówi „jakość”, sporo jest po prostu „taka sobie”, chwilami schodząc poniżej średniej (co by o Loony Tunes nie powiedzieć  dziś Ich animacja ciągle wygląda bardzo porządnie)
Podobnie z humorem – jest „Ok.” ale nic specjalnego i w jakimś stopniu serial wydaje się przedawniony. Częste dowcipy gdzie postacie krytykują cenzorów czy scenarzystów (wystarczy luknąć w czołówkę) być może wtedy były nowatorskie, ale dziś wypadają bez polotu, co zresztą też można powiedzieć o większości parodii filmowych. W kontaście z późniejszymi serialami tych samych autorów jak „Animaniacy”, „Freakazoid” czy „Pinki i Mózg” nie czuć tego kopniaka obłędnego humoru, który bawi tak samo dzieci jak i dorosłych z setką oczek do tych drugich. Z drugiej strony w Animkach było nieco ukłonów do filmów których młodsi widzowie raczej by nie znali („Obywatel Kane”, „Your all the world to me”, dzieła Braci Marx czy Abbota i Costello)


Jest też coś dziwnego pozerskiego w tych postaciach  - znów wystarczy rzucić okiem na czołówkę, gdzie postacie więcej śpiewają o tym jakie są zwariowane niż robią jakieś konkretne szalonych rzeczy. Tak jakby twórcy za mocno chcieli wpoić widzowi jak fajne są ich twory, niż de facto były. Jednocześnie bohaterowie już od pierwszych odcinków bohaterowie zachowują się nieco tak jakby już były popularne – gadają do widza, czytają listy od fanów ect.

 Innymi słowy - choć Animki ciągle postrzegam jako "fajne", nie jest to serial który dobrze znosi próbę czasu i na swój sposób Animki same sobie zapracowały na to, że ich kariera była taka króciutka, w przeciwieństwie do Animaniaków czy Pinkiego i Mózga których co prawda nowych odsłon już nie oglądały, ale o wiele lepiej wbili się w masową pamięć kultowymi cytatami i motywami.


 I to by-by-by-było na tyle!
~Pan Miluś

piątek, 4 lutego 2011

Najgorsze Polskie filmy

Top 10 momentów gdy byłem najbardziej zażenowany naszą Polską kinematografią –  a w każdym razie takie przykłady co mi zawsze do głowy przychodzą, gdy myślę o tym co takiego „Polskiego” spowodowało u mnie walenie się głową o ścianę. Taka wyliczanka wspominek z przeszłości, a rusz może kogoś zaskoczę podając jeden z jego ulubionych filmów... choć wątpię


10. Zemsta (Andrzej Wajda)
Do tego dzieła mam trochę sympatii – obsada była dobra (no w większości... Klaro), kostiumowo ładne i... Hej! To Fredro! Do scenariusza i do dialogów przyczepić się nie można... Można za to się uczepić braku wyobraźni reżysera, który robiąc ten film zapomniał o tym co czyni Fredrę, Fredrą – O humorze!  Nie chcę tu mieszać z błotem dorobku Pana Wajdy, ale pokazał tu tylko, że nie ma zbyt wielkiego pojęcia o komedii, bezsensownie klepiąc zdanie w zdanie tekst Fredry (który nie jest śmieszny, jeśli się go odpowiednio nie wygra), nie próbując dodać nic od siebie, ani jakoś ciekawie pobawić się materiałem.
Dziełu może nie wywołuje takiego  żenowania jak pewne inne pozycje na tej liście, ale jest nie mniej frustrujące jako naprawdę zmarnowana szansa, gdyż teraz gdy już istnieje jedna kinowa adaptacja Zemsty, ciężej będzie by dali komuś zrobić jeszcze jedną, poprawną i dobrą.


9. Wiedźmin (Marek Brodzicki)
Nie rozpiszę się bardzo, bo nie jestem fanem Sapowskiego... ale nie trzeba być, aby się skręcać w zażenowaniu na tym filmie. Wystarczy być fanem „Fantasy”, czy nawet ogólnie kinematografii.  Znów – twórcy nie mieli pasji ani pomysłu za to się zabierają
– O! Jest taki i taki projekt! Dobra, bierzemy go i może coś dobrego wyjdzie...
Film ma zero atmosfery, efekty specjalne wywołują zażenowanie, a postacie są nudne jak diabli! Z drugiej strony to jeden z tych filmów, który gdy się obejrzy w gronie kumpli można się pośmiać z tego jaki jest głupi... No i hej! Autor książki, słusznie podsumował film mówiąc, że po przejrzeniu odsłon Polskiej kinematografii z ostatnich dekad... Ten film się trzyma ;)


8. Gulczas a jak myślisz... i Yyyreek kosmiczna nominacja (Jerzy Gruza)
Do tych filmów mam pewną dawkę politowania, bo to trochę jak pastwienie się nad niepełnosprawnym, który być może był chamem i zapracował sobie na brak sympatii z mojej strony... ale jednak.  Ot durne komedie wyprodukowana by się wzbogacić na sukcesie mega-popularnego Big Brother. Wyprodukowane na siłę, w pośpiechu, ociekające kiepskimi żarcikami, wulgarnością i odwołaniami do rzeczy które za dekadę nikt nie będzie pamiętać, choć w sumie już „wtedy” przyprawiały człowieka o klepnięcie w czoło („O matko! Jakie to nieaktualne!”) Nie kwestionuję czy gwiazdy Big Brother były czy nie były zabawne w swoim programie, ale nie były aktorami, a tym bardziej jak grają parodię samych siebie wypada po prostu żenująco.  O ile „Gulczas” był po prostu kiepski, o tyle „Yyyreek” wyjątkowo ociekał kretynizmem. Choć filmy te wołają o pomstę do nieba, czepiać się ich to trochę jak kopanie leżącego...  
Są jednak dwa powody dla których ręce i nogi opadają wyjątkowo nisko, na samą myśl, że te abominacje istnieją :
1) Za sam pomysł zrobienia tych filmów – Bo co winić wykonawców i aktorów skoro musieli pracować z czymś co było z góry skazane na bycie jedną wielką żenadą;
2) JERZY GRUZA! Myślałem, że włosy wyrwę sobie z głowy (a trochę tego mam) jak usłyszałem, że On był reżyserem i scenarzystą tych rzeczy! Człowiek który był współtwórcą 40-LATKA (patrz lista moich ulubionych komedii Polskich) za równo serialu jak i pełnometrażówki , czy też paru innych świetnych komedii jak np. „Dzięcioł”!!!! ALE JAK TO!? Samego „Gulczasa” bym jeszcze przebolał – każdy popełnia błędy i  ma prawo mieć jakąś jedną mizerotę na koncie – ale „Yyyrka”!? Co On myślał? Może w jakimś stopniu wyjaśnia się to z pierwszym punktem, bo hej – złota to On by z tego materiału nie zrobił, ale tym bardziej powinien wiedzieć, że nie jest to coś do czego powinien się dotykać, a tak zaplamił sobie karierę...  SZKODA! Po prostu szkoda!
7. Kajko i Kokosz (ten animowany)
Znów na zażenowanie wpływa tu głównie poczcie zmarnowanego potencjału. Wzięli całkiem fajny komiks (Asteriks może to nie był, ale jednak sympatyczny, inteligentny i dowcipny)  i wzięli Bartosza Wierzbiętę autora dialogów Polskich do Shreka, Misji Kleopatra czy Madagaskaru. Brzmi jak coś z czego powinno wyjść coś przynajmniej przyzwoitego...
Tymczasem :  Uroku komisu – zero, Shrekowej błyskotliwości – zero! Co mamy w zamian? Pierwsza minuta – ktoś pierdzi komuś w twarz. Dziękuję....
Rozpisywałem się o tym dziele tu i tam – w Kazecie miałem o nim artykuł nawet – więc ile to można bluzgać na coś co trwało tylko piętnaście minut, ale boli mnie jak widzę jakie prymitywne podejście Króluje w tym kraju (Nie mówiąc już, że przerwali pracę do o niebo ciekawie zapowiadającego się filmu „Złote Krople” aby stworzyć to dzieło) a myśl, że chcą z tego pełny metraż zrobić napełnia mnie trwogą...


6. Lejdis  (Tomasz Konecki)
Nie wiem co mnie bardziej żenuje – ten film, czy kobiety które potrzebują tego aby się dowartościować.  Ktoś tu obejrzał odcinek „Niani” i powiedział „O! Właśnie takich bohaterek nam trzeba! Frywolnych, dziarskich i umiejących facetowi dogryźć” – Niestety wyszło im to kompletnie bez polotu, tworząc postacie drażniące, mało sympatyczne  i co tu wiele mówić... puszczalskie! Film w dodatku ciągną się w nieskończoność, dorzucając co rusz nowe wątki jakby niezręcznie skleili siedem odcinków jakiejś telenoweli w całość.
Film przyprawia mnie o zażenowanie głównie wzorcami jakie daje Polskim nastolatką jakie są zapatrzone w te bohaterki. Bawiąc się w adwokata diabła, mogę lekko obronić ten film mówiąc, że pamiętam, że miał jakiś fragment w środku (10-15 minut ale jednak), gdzie faktycznie był zabawny/ciekawy i gra aktorska była całkiem porządna. I oczywiście spotkałem się z argumentacją „Oh! Ty tego filmu nie zrozumiesz, bo jesteś facetem”
Ok.!  Zgoda! BYŁBY to argument, gdyby nie, to, że do reszty nie rozumiem kolejnego filmu którym był...
5. Testosteron (Tomasz Konecki)
ALE CHAŁA! Pierwsze 20 minut nie było takie złe, przynajmniej wprowadziło jakiś klimat i może dwa razy się nawet zaśmiałem.... Niestety! Reszta to jeden wielki kocioł żałosności w który wrzucono siódemkę nieprzyjemnych bohaterów (żeby to jeszcze były jakieś stereotypy typów mężczyzn, ci po prostu albo są chamscy albo anemiczni), paradę niskolotnych żartów, mrowie drażniących przerywników i krótki występ  Kuby Wojewódzkiego (brrrr...) Wulgarności się nie czepiam, bo to film o seksie w czym wypada dosyć bezpłciowo.  Co gorsza – był nudny!  


4. Haker (Janusz Zaorski)
AŁA!  Nic tak nie razi jak gdy ktoś o kilka dekad za stary, próbuje robić coś o/dla dzisiejszej młodzieży i  na siłę być „hip”, nie mówiąc już o robieniu filmu o hackerstwie mając o hackerstwie zerowe pojęcie i znów kolejna z „po-Kilerowych”  prób zrobienia kolejnej komedii z fabułą „O! Jakieś zero wplątał się w aferę z gangsterami, tego nie widzieliście jeszcze, co?”  Aluzje do „Matriksa” czy do „Powrotu do Przyszłości”  były tak beznadziejne, że oglądając to bardziej czułem jakby obrażali te filmy niż robili ukłon w ich stronę.
Ech, szkoda sobie strzępić języka – to było marne i co gorsza drażniące...

3. Dzień Świra (Marek Koterski)
Tak, nieprzeczytaliście się! „Dzień Świra”! O wiele więcej o Polakach mówi fakt, że bawi ich ten film, niż film sam w sobie!

Film widziałem wiele razy i Mnie nigdy nie bawił a zwyczajnie męczył swoim marudzeniem. Nie wiem! Może po prostu życie codzienne autora tego filmu (i najwyraźniej świat w jakim się obraca) ma się ni-jak do tego mojego i dlatego jego frustracje wydają mi się zwyczajnie błache bądź dziwne. 
Oczywiście  wszyscy podniecają się "Oh, On wstaje i mu się nie chce! Jaki genialny komentarz" ale dla mnie równie dobrze można się zaśmiewać "Oh, patrzcie! On je śniadanie! Ja jem śniadanie! Ale fenomenalna obserwacja!"

Fakt-faktem film usiłuje być satyrą tylko to nie działa, gdyż to co widzimy to nie jest satyra... To jest propaganda.

Pomijam fakt, że tak naprawdę nie było nic co przyprawiło mnie o uśmiech
- O hej!  To wygląda znajomo...
a wręcz przeciwnie o skrzywienie nosa
– Czy to miało być zabawne?

ale film od początku do końca bombarduje komentarzami politycznymi „O patrzcie! Tak beznadziejnie jest u nas w Polsce” które - zgodzić się czy nie zgodzić - były po prostu nachalnie wykonane, a co gorsza nie miały za grosz obiektywizmu w swoich obserwacjach. Autor ignoruje wszystkie pozytywy koncentrując się na samych negatywach, pesymistycznych wizjach i przykro mi ale to nie jest obiektywne myślenie - to  jest manipulacja i co gorsza ze strony osoby która nie umie ani trochę cieszyć się życiem. A ja niestety potrafię - nawet w chwilach depresji umiem znaleźć jakieś pozytywy a i w moim Państwie choć ma wiele problemnow widzę wiele dobrego i zapominanie o tych plusach jest pokazywaniem tylko jednej strony medalu. Znów - zero obiektywizmu czyli propaganda...

Być może czuję, że posiadam dojżalszy punkt widzenia od autora filmu i stąd moja niechęć. Całość kojarzy mi się ze stękaniem "Nananana jak w tej naszej Polsce niedobrze, nananananana" - bez ani jednego pozytywu co kojarzy mi się z wywodami jakiegoś nadąsanego smarkacza niż faceta po 40'stce i prawdę mówiąc nie widzę w czym tkwi cały fenomen filmu. Oczywiście, można argumentować, że to NIE MIAŁO być komedią o życiu kogoś przeciętnego, a bardziej przykrą analizą poczynań jakiegoś chorego psychicznie człowieka... tylko niestety film jest wyłącznie marketingowany jako to pierwsze i za to większość ludzi go wychwala.

Ktoś powie "Ale to są prawdy o życiu, nie można ich pokazać innaczej". Nie prawda - można! Popatrzmy na takie Czeskie Komedie czy "Clerks" Kevina Smitha. Ba! Co by nie powiedzieć o "Świecie Według Kiepskich" serial ten potrafi przedstawić 10 razy lepszy i sympatyczniejszy komentarz o Polakach w 20-minutowym odcinku bez potrzeby marudzenia widzowi jak naburmuszone dziecko... W sumie "Propaganda Pesymizmu" byłoby trafniejszym komentarzem do tego filmu...

Cóż dodać? Mam jak największy szacunek do ludzi którzy to lubią bo jest wśród nich sporo moich znajomych (nawet jeśli im współczuję, że tak to widzą), ale jeśli ktoś miałby mnie spytać o szczerą opinię, to z przykrością stwierdzam, że „Dzień Świra” zwyczajnie obrzydził mnie, zażenował, być może nawet nieco ogłupił, ale i tak do pięt w tym nie dorasta kolejnej pozycji jaką jest...
 
2. Ryś (Stanisław Tym)
AAAaaaaaah!!!!!
Dodałem tę pozycję po jakimś czasie bo mózg mój bokował wspomnienia o tym filmie. Sam pomysł prosi się pomostę do Nieba. Robić kontynuację "Misia"!? Jednej z najwybitniejszych Polskich komedii!? To nie to, że pomysł jest taki znowu zły, ale poprostu to strzelanie sobie kolano na dzieńdobry! Bo jasne - "Rozmowy Kontrolowane" to niby sequel ale przynajmniej nie miały tytułu który krzyczy "O, hej! Robimy kontynuację Misia", więc większość osób ogląda ten film nie mając zielonego pojęcia, że te filmy są jakoś powiązane. Tu niestety ów karygodny błąd został popełniony. Nawet jakby film wyszedł niezły zostanie zjechany przez krytyków jako tania próba zbijania kasy na jednej z umiłowanych klasy rodzimmego kina, a wszelakie wady będą tylko potęgować się w zestawieniu z poprzednikiem.
Cóż - film wypadł marnie!
Nie tylko żarty są żenujące [Hehe! To ten aktor co grał Litonosza w "Złoto Polskich" więc będziemy do upadłego ciągnąć żart, że każdy kto go widzi bierze go za listonosza! Hehe!] choć prawdę mówiąc większość czasu nawet nie byłem pewny czy tekst który usłyszałem miał być napewno żartem. To było bardziej przygnębiające w tonie... Ta! "Miś" też miał smutne dno, ale jednak przez większość filmu się śmiałem. Tu byłem znudzony i miałem dosyć po pierwszych 30 minutach...
Aż przykro mi się robi, że scenariusz pisał ten sam Stanisław Tym. Może brak Barei i Chęcińskiego u jego boku? A może zabrakło magicznego świata PRL-u?
Film nie tylko nieśmieszny, ale wręcz zasmucający....
1.Włatcy Móch (Nawet nie chciało mi się sprawdzać kto to robił)
A co innego? Odcinków widziałem garstkę, ale za to miałem PRZYKROŚĆ obejrzeć pełnometrażową odsłonę – Klozetowość i wulgarność humoru przekracza wszelakie pojęcie, animacja i kreska obskurne, postacie prezentującą sobie zero pomysłowości, drażniące głosy i  wszechobecna bezmyślność. W dodatku żenuje mnie ilekroć ktoś próbuje bronić, że twórcy nie inspirowali się „South Parkiem”  (Tak, ponieważ Polscy i Amerykańscy „Milionerzy” to też przypadek) ale przyrównywanie tego do „South Parku” też we mnie coś skręca.
Co by nie powiedzieć o „South Park” prawie każdy odcinek opiera się na jakiejś satyrze (odcinki o Warcrafcie, Internecie czy Facebooku są genialne), a twórcy oferują sporo ciekawych i nieprzewidywalnych pomysłów. W dodatku w ich kresce pomimo prostoty panuje jakaś estetyka, a postacie jak trzeba pokazują emocje i są sympatyczne.  
„Włatcy” (nawet z moją dysleksją źle się czuję pisząc to z celowym błędem) nic sobą nie reprezentują, ponad humor kierowany do dresiarstwa, co by nie było takie złe, gdyby nie ogromny rozgłos serialu, przez który przez pewien okres na każdym roku skądś Czesio wyskakiwał. Serial na szczęście dobiegł końca i jak liczę późniejsze pokolenia puszczą go w niepamięć jak puścili swego czasu popularne filmiki z „4 fun TV”.
To tyle! A teraz uciekać bo gryzę!


~ Pan Miluś

środa, 2 lutego 2011

A co Ty tam wiesz?

Uśmiejecie się! Jak się okazuje swego czasu, gdy Ziomal miał jako-taką popularność na jednym forum gdzie wrzucałem jego przygody, zrobiłem... TEST WIEDZY O ZIOMALU!!! Nie mam pojęcia co wtedy myślałem, bo to z cztery lata temu było, ale jak ktoś ciekaw sprawdzić ile z moich komiksów zrozumiał to proszę bardzo :

http://www.funtest.pl/test/ziomalmaika/

I to wszystko na dziś i...
Co Ja słyszę? Pytacie KIEDY zobaczycie WRESZCIE jakieś nowe Ziomale?

A tutaj na przykład :

Epizod 21 (pratycznie odcinek Walentynkowy, ale komu tam się chce czekać)


Epizod 22


Epizod 23


Epizod 24 - "Ziomal i inne chłopaki"


No! I to by było na tyle! Wracajcie do domu i... Co proszę? W moim poście z okajzi Święta Trzech Króli obiecałem, że wrzucę WSZYSTKIE moje komiksy-parodie na bloga i póki co ich niema?
Macie pojęcia ILE tego jest?
Macie pojęcia JAK DAWNO to rysowałem i JAKIEJ to jest jakości?
A co mi tam....

OTO PARODIE (nie wszystkie ale i tak sporo) :

Batman :


"Batman Znów" (Dla niewtajemniczonych :  Ów komiks to dziwna hybryda Batmana Nolana - a tak właściwie tego co o Batmanie Nolana wiedziałem, gdyż rysowałem to na miesiąc nim film wyszedł - z edukacyjnymi  inter-akcyjnymi serialami dla dzieci jak "Dora The Explorer", "Klub przyjaciół Myszki Miki" czy "Mali Einsteini", gdzie postacie gadają bezpośrednio do widza...)

 

Lucky Luke (w wersji dla dizejszej młodzieży) :

Indiana Jones :


Popeye :

 
 

Batman spotyka Scooby-Doo  :


I na koniec mały ukłonik w stronę największych komików w historii i moich osobistych idoli...



I to by było na tyle...


~Wasz Pan Miluś



P.S.
Jestem na drugim roku ASP...