Jakoś (o ironio) obejrzałem te dwa filmy pod rząd i uznałem za niezbędne zrecenzować je robiąc za razem pewne małe przyrównanie. Jeden trafił mnie w serce, wydał mi się najlepszym sposobem na rozmawianie o problemie alkoholizmu i sprawił iż pod koniec jak i po wyjściu płakałem (Tak jest), drugi zaś wydał mi się manipulacyjną i przerysowaną opowieścią....
I tu was pewnie zaskoczę, że hej ale tym pierwszym był właśnie "Ratując Pana Banksa".
By nie było - nie sądzę, by "Pod Mocnym Aniołem" był złym filmem. Przeciwnie, uważam, że obok "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego to przekraczający perfekcję obraz aby puścić na przysłowiowej wytrzeźwiałce grupie dochodzących do siebie alkoholików. Pomęczą się, zobaczą obraz siebie i może nie koniecznie nawróci ale na pewno pomoże przy dalszym kroku do lepszego życia. Jest jednak coś w podejściu reżysera co wydało mi się zwyczajnym kiczem i to nie wiele lepszym od tego co stosują Amerykanie.
By nie było - nie sądzę, by "Pod Mocnym Aniołem" był złym filmem. Przeciwnie, uważam, że obok "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego to przekraczający perfekcję obraz aby puścić na przysłowiowej wytrzeźwiałce grupie dochodzących do siebie alkoholików. Pomęczą się, zobaczą obraz siebie i może nie koniecznie nawróci ale na pewno pomoże przy dalszym kroku do lepszego życia. Jest jednak coś w podejściu reżysera co wydało mi się zwyczajnym kiczem i to nie wiele lepszym od tego co stosują Amerykanie.
Wielu zarzuca produkcją Hollywoodzkim brak realności. Wszystko jest za wesołe, za kolorowe, za "czyste"... Naturalne zwykle mam ochotę pokusić się na stwierdzenie, że tylko nam się tak wydaje bo życie w Ameryce jest zwyczajnie lepsze niż w Polsce i to co dla nas przejaskrawione, dla nich jest szarą codziennością... ale zostawiam tę dyskusję na inną okazję.
Owszem! Zgadzam się! Kino Amerykańskie jest manipulacyjne i przerysowane jak diabli. Problem polega na tym, że nasze nie jest w niczym ani trochę lepsze. Podczas gdy Oni idą w estetykę i barwność, my z kolei idziemy w bidę i ponuractwo. Wszystko w obrazie Smarzowskiego ocieka przygnębieniem, brudem i śmieciami. Każda postać jest za przeproszeniem zapita, zarzygana, zasrana i wiodąca zasmucającą widza egzystencję.
Tak, to gorzka prawda - pełno na tym kraju menelstwa, żulerstwa i ulicznego dziadostwa ale to przecież obraz kierowany do Polaków. My już bardzo dobrze wiemy i mamy świadomość jak to wygląda. Niestety według Pana reżysera wiemy za mało, gdyż eksponuje to do bólu, wcierając w nas niekomfortowy świat w każdym kadrze. Tak jakby sam alkoholizm był zbyt nikłym problemem by szokować widza... ale, ale chwila! Osobiście znam osoby które obracają się luksusach, zarabiają kokosy i są z wyższej półki klas społecznych... a mimo to swoją liczbę regularnych wizyt na Kolskiej (najbardziej znany zakład wytrzeźwień w Warszawie) miały. Czemu więc świat nie wylewających za kołnierz ma się ograniczać wyłącznie do marginesu!? Film co prawda pokazuje jedną postać na luksusowym przyjęciu ale to taka kropla w oceanie, że szkoda używać jej jako argument na obronę obrazu pod tym względem.
"Pod mocnym aniołem" spędza zatem drąc się na widza "PATRZ JAK BEZNADZIEJNE ŻYCIE MAJĄ CI LUDZIE PRZEZ ALKOHOL" i niestety owe pouczanie zaczyna szybko być drażniące dla odbiorcy.
Co "Ratując Pana Banksa" robi zatem dojrzalej? A no po pierwsze przez pierwszą 1/3 opowieści nawet nie domyślamy się,że będzie to opowieść o alkoholizmie. Poznajemy bohaterkę, poznajemy jej codzienne problemy i poznajemy jej niesmacznie trudny charakter. Jest cyniczna, zdystansowana do świata, zmanierowana, uważająca swoje racje za święte, z dumą i na swój sposób nieco ekscentryczna ale... DOBRY PANIE ciężko nie czuć do niej sympatii. Bawią nas zabawne docinki które rzuca każdemu co chwila i mamy respekt do sposobu w jaki manipuluje światem dookoła siebie. Co ważniejsze z jej problemem łatwo się nie utożsamić. Nie chce by książka którą napisał - jej najcenniejszy dorobek - została zniszczona przez wielką korporację, która za wszelką cenę chce położyć na niej łapska (choć mówimy tu o Disneyu, a zatem "próbuje położyć wielkie białe puchate rękawice") Widzimy z jakim trudem walczy o dobro swojego dzieła, a z czasem poznajemy cała masę faktów z jej przeszłości. Dowiadujemy się stopniowo skąd w jej charakterze wzięły się takie, a nie inne cechy, traumy, a o tyle działa to brutalnie gdyż wszystkie są pokazane z punktu widzenia niewinnego dziecka.
W owych retrospekcjach poznajemy też jej ojca, który jest alkoholikiem...
I co? Pewnie na dzień dobry pokażą go zapitego na chodniku? Nie! Przeciwnie. Jak wspomniałem mija duża dawka czasu nim dowiadujemy się jaki ma problem. Poznajemy go człowiekiem. Ma prace, ciepłą relację z córką, jest optymistą i wizjonerem...
I co? Pewnie będzie strasznym, agresywnym pijaczyną? A gdzie! Jest wesoły, dobrze się bawi będąc pijanym i chwilami jest wręcz "kochanym tatusiem". Z punktu widzenia dziewczynki nie wadzi jej czy tatuś jest spity czy trzeźwy jak świnia. Widzimy natomiast jak rani to całą rodzinę w około. Jak przeżywa to żona, jak cierpi na tym jego praca, zdrowie i z czasem relacja z dzieckiem...
Co najważniejsze widzimy jak wpłynęło to na osobowość jego dziecka gdy dorosło. To naprawdę wzruszający i mocny obraz o D.D.A. który w pełni szanuje inteligencję swojego widza. Pozwala nam polubić i pokochać bohaterów nim przydarzy się im krzywda i nie ujawnia zła alkoholu pokazując jak niszczy człowieka, a ludzi w około.
Dociera do nas, że bohaterka tak naprawdę nie chce by ekranizowano jej książkę bo uważa, że zrobią z tego kiepski film. To tyko pretekst. Nie chce by dzieło powstało bo nie chce kolejnej rzeczy która przypomni jej o tym, że nie udało się uratować jej ojca.
- Jest dramat,
- Jest głębia
- Jest subtelność,
W przypadku "Pod Mocnym Aniołem" niestety te pierwsze dwa punkty gdzieś się pogubiły z braku tego trzeciego.
Gdy poznajemy bohaterów już są zapici. Nie widzimy dnia w którym alkohol w darł się w ich życie, tylko patrzymy jak dobija to co już jest zniszczone. Akcja skacze tak szybko od jednej "ofiary" do drugiej, że nie mamy czasu nikogo poznać i się z nim utożsamić. Znów - samo szokowanie smutnymi obrazkami nie wystarczy.
Główny bohater ma się nieco lepiej choć niestety kuleją postacie w okół niego. Weźmy na ten przykład jego narzeczoną. PRAKTYCZNIE NIC O NIEJ NIE WIEMY! Jakaś wzmianka, że studiuje to czy to za mało na trzy wymiarową postać. Nie poznajemy jej prywatnie, nie znamy jej marzeń, pragnień czy co jej siedzi w głowie. Jest tylko dodatkiem, a romans pary jest wręcz symboliczny.
- Widzimy jak znalazła go spitego pod bankomatem i zaczął za nią łazić...
PYK!
- W innej scenie Już są parą.
Gdzie chemia? Gdzie romans? Co ich połączyło? Jakie mają wspólne pasje? Przysłowiowe plany na przyszłość? Dwa ujęcia jak się z czegoś-tam śmieją to za mało. Jak mamy być przejęci losami tej pary, skoro kompletnie nie obchodzi ich związek? Jak może skoro na ekranie jest prawie nie istniejący?
Moim zdaniem twórcy sami nie zauważyli co powinno być sercem opowieści. Jak mocniej obraz trafiłby do widza gdyby poczuł jak wielka miłość łączy te dwie osoby, a później zostaje rozszarpana przez słabość jednej strony?
Naprawdę nie chcę by wyglądało, iż sądzę by "Pod Mocnym Aniołem" był filmem zasługującym na mieszanie z błotem. Jest przesłanie, jest dobra obsada... ale też nie ma co ukrywać, że obraz kuleje. Nadmiar ambicji sprawia, że bombardowanie dołującymi obrazkami w pewnym momencie przyprawia widza o emocjonalne zobojętnienie. Co za dużo to nie zdrowo.
Tym czasem "Ratując Pana Banksa" subtelniej i sprawniej załatwia sprawia. Widz bawi się, śmieje a na koniec płacze. Tak, poryczałem się na tym filmie i nie wstydzę się do tego przyznać!
Być może dla tego przekręcam oczami gdy ktoś wytyka, że film pokazuje w przekoloryzowany sposób postać Walta Disneya. TO NIE JEST FILM O ŻYCIU DISNEYA!!!! Tak! Gdyby to był film biograficzny zjechałbym go po całości.
Film koncentruje się na życiu osoby w której życiu Disney akurat odegrał taką, a nie inną rolę (z punktu widzenia jego biografii był to średnio istotny epizodzik) , a tak naprawdę jest to film o D.D.A. To prawdziwa historia kobiety której całe życie ukształtowała trauma po ojcu alkoholiku.
Kto by przypuszczał, że Disney odwali lepsza robotę opowiedzeniu nam kromki życia niż film Wojciecha Smarzowskiego?
Jest także pewna INNA kwestia którą pragnę poruszyć...
Przyzna się, że po obejrzeniu obu filmów miałem poważne wątpliwości czy dobrze robię mieszkając w tym kraju, a nie w innym. Na "Ratując Pana Banksa" jako jedyny śmiałem się z niektórych żartów. Ale co się dziwić? Film jest biografią pisarki P.L. Traves, a ku ścisłości jeden z głównych wątków koncentruje się na ekranizacji jej książki "Mary Poppins". Choć wszędzie indziej na świecie to wielki klasyk dzieło to ciągle coś mało znanego w Polsce. Puszczali to w telewizji tu i tam ale nie jest to coś na tyle rozpoznawalnego by przeciętny Kowalski rozpoznawał cytaty i aluzje. Pamiętam nawet jak kiedyś chciałem puścić mojej byłej odcinek "Simpsonów" który był parodią "Mary Poppins" i jak dowiedziałem się, że nie ma bladego pojęcia co to takiego specjalnie kupiłem tego wieczora film na DVD i zrobiliśmy sobie seansik przed wspomnianym odcinkiem. Tak czy siak "Ratując Pana Banksa" zawiera sporo odniesień (chwilami BARDZO ironicznych) do owego filmu i niestety jak po swoim śmiechu zauważyłem byłem jedyną osobą w sali dla której one trafiały.
ALE TO PIKUŚ! Ale to pikuś, gdyż będąc na "Pod Mocnym Aniołem" była odwrotna sytuacja, gdyż jako jedyny nie zaśmiałem się ani razu podczas gdy połowa sali rżała jak głupia. Czyżby jakieś mega-błyskotliwe odwołania do literatury? A gdzie! Wszyscy śmiali się ilekroć padło "Ch*j", "Pie***ol się" czy ktoś pierdnął. O tyle to dla mnie dezorientujące ponieważ nie licząc może dwóch wypowiedzi, film nie próbuje być ani trochę dowcipny w tonie. To naprawdę ponura i przygnębiająca opowieść o ludzkiej nędzy więc z czego za przeproszeniem do jasnej cholery się oni śmieją? Wiele Polskich komedii mnie nie bawi gdyż uważam, że są zwyczajnie zbyt wulgarne. Ktoś mi kiedyś zarzucał, że po prostu nie rozumiem "tej Polskiej groteski", tylko z chwilą gdy widzę rodaków zaśmiewających się na dramacie bo pokazali jak Więckiewicz sika na chodnik to coś już nie halo.
Przeciwnie teraz dowcip w tych Polskich komediach które nie bawiły mnie do tej pory dewaluuje się tylko bardziej i bardziej...
Pozdrawiam
Maciej Kur
Owszem! Zgadzam się! Kino Amerykańskie jest manipulacyjne i przerysowane jak diabli. Problem polega na tym, że nasze nie jest w niczym ani trochę lepsze. Podczas gdy Oni idą w estetykę i barwność, my z kolei idziemy w bidę i ponuractwo. Wszystko w obrazie Smarzowskiego ocieka przygnębieniem, brudem i śmieciami. Każda postać jest za przeproszeniem zapita, zarzygana, zasrana i wiodąca zasmucającą widza egzystencję.
Tak, to gorzka prawda - pełno na tym kraju menelstwa, żulerstwa i ulicznego dziadostwa ale to przecież obraz kierowany do Polaków. My już bardzo dobrze wiemy i mamy świadomość jak to wygląda. Niestety według Pana reżysera wiemy za mało, gdyż eksponuje to do bólu, wcierając w nas niekomfortowy świat w każdym kadrze. Tak jakby sam alkoholizm był zbyt nikłym problemem by szokować widza... ale, ale chwila! Osobiście znam osoby które obracają się luksusach, zarabiają kokosy i są z wyższej półki klas społecznych... a mimo to swoją liczbę regularnych wizyt na Kolskiej (najbardziej znany zakład wytrzeźwień w Warszawie) miały. Czemu więc świat nie wylewających za kołnierz ma się ograniczać wyłącznie do marginesu!? Film co prawda pokazuje jedną postać na luksusowym przyjęciu ale to taka kropla w oceanie, że szkoda używać jej jako argument na obronę obrazu pod tym względem.
"Pod mocnym aniołem" spędza zatem drąc się na widza "PATRZ JAK BEZNADZIEJNE ŻYCIE MAJĄ CI LUDZIE PRZEZ ALKOHOL" i niestety owe pouczanie zaczyna szybko być drażniące dla odbiorcy.
Co "Ratując Pana Banksa" robi zatem dojrzalej? A no po pierwsze przez pierwszą 1/3 opowieści nawet nie domyślamy się,że będzie to opowieść o alkoholizmie. Poznajemy bohaterkę, poznajemy jej codzienne problemy i poznajemy jej niesmacznie trudny charakter. Jest cyniczna, zdystansowana do świata, zmanierowana, uważająca swoje racje za święte, z dumą i na swój sposób nieco ekscentryczna ale... DOBRY PANIE ciężko nie czuć do niej sympatii. Bawią nas zabawne docinki które rzuca każdemu co chwila i mamy respekt do sposobu w jaki manipuluje światem dookoła siebie. Co ważniejsze z jej problemem łatwo się nie utożsamić. Nie chce by książka którą napisał - jej najcenniejszy dorobek - została zniszczona przez wielką korporację, która za wszelką cenę chce położyć na niej łapska (choć mówimy tu o Disneyu, a zatem "próbuje położyć wielkie białe puchate rękawice") Widzimy z jakim trudem walczy o dobro swojego dzieła, a z czasem poznajemy cała masę faktów z jej przeszłości. Dowiadujemy się stopniowo skąd w jej charakterze wzięły się takie, a nie inne cechy, traumy, a o tyle działa to brutalnie gdyż wszystkie są pokazane z punktu widzenia niewinnego dziecka.
W owych retrospekcjach poznajemy też jej ojca, który jest alkoholikiem...
I co? Pewnie na dzień dobry pokażą go zapitego na chodniku? Nie! Przeciwnie. Jak wspomniałem mija duża dawka czasu nim dowiadujemy się jaki ma problem. Poznajemy go człowiekiem. Ma prace, ciepłą relację z córką, jest optymistą i wizjonerem...
I co? Pewnie będzie strasznym, agresywnym pijaczyną? A gdzie! Jest wesoły, dobrze się bawi będąc pijanym i chwilami jest wręcz "kochanym tatusiem". Z punktu widzenia dziewczynki nie wadzi jej czy tatuś jest spity czy trzeźwy jak świnia. Widzimy natomiast jak rani to całą rodzinę w około. Jak przeżywa to żona, jak cierpi na tym jego praca, zdrowie i z czasem relacja z dzieckiem...
Co najważniejsze widzimy jak wpłynęło to na osobowość jego dziecka gdy dorosło. To naprawdę wzruszający i mocny obraz o D.D.A. który w pełni szanuje inteligencję swojego widza. Pozwala nam polubić i pokochać bohaterów nim przydarzy się im krzywda i nie ujawnia zła alkoholu pokazując jak niszczy człowieka, a ludzi w około.
Dociera do nas, że bohaterka tak naprawdę nie chce by ekranizowano jej książkę bo uważa, że zrobią z tego kiepski film. To tyko pretekst. Nie chce by dzieło powstało bo nie chce kolejnej rzeczy która przypomni jej o tym, że nie udało się uratować jej ojca.
- Jest dramat,
- Jest głębia
- Jest subtelność,
W przypadku "Pod Mocnym Aniołem" niestety te pierwsze dwa punkty gdzieś się pogubiły z braku tego trzeciego.
Gdy poznajemy bohaterów już są zapici. Nie widzimy dnia w którym alkohol w darł się w ich życie, tylko patrzymy jak dobija to co już jest zniszczone. Akcja skacze tak szybko od jednej "ofiary" do drugiej, że nie mamy czasu nikogo poznać i się z nim utożsamić. Znów - samo szokowanie smutnymi obrazkami nie wystarczy.
Główny bohater ma się nieco lepiej choć niestety kuleją postacie w okół niego. Weźmy na ten przykład jego narzeczoną. PRAKTYCZNIE NIC O NIEJ NIE WIEMY! Jakaś wzmianka, że studiuje to czy to za mało na trzy wymiarową postać. Nie poznajemy jej prywatnie, nie znamy jej marzeń, pragnień czy co jej siedzi w głowie. Jest tylko dodatkiem, a romans pary jest wręcz symboliczny.
- Widzimy jak znalazła go spitego pod bankomatem i zaczął za nią łazić...
PYK!
- W innej scenie Już są parą.
Gdzie chemia? Gdzie romans? Co ich połączyło? Jakie mają wspólne pasje? Przysłowiowe plany na przyszłość? Dwa ujęcia jak się z czegoś-tam śmieją to za mało. Jak mamy być przejęci losami tej pary, skoro kompletnie nie obchodzi ich związek? Jak może skoro na ekranie jest prawie nie istniejący?
Moim zdaniem twórcy sami nie zauważyli co powinno być sercem opowieści. Jak mocniej obraz trafiłby do widza gdyby poczuł jak wielka miłość łączy te dwie osoby, a później zostaje rozszarpana przez słabość jednej strony?
Naprawdę nie chcę by wyglądało, iż sądzę by "Pod Mocnym Aniołem" był filmem zasługującym na mieszanie z błotem. Jest przesłanie, jest dobra obsada... ale też nie ma co ukrywać, że obraz kuleje. Nadmiar ambicji sprawia, że bombardowanie dołującymi obrazkami w pewnym momencie przyprawia widza o emocjonalne zobojętnienie. Co za dużo to nie zdrowo.
Tym czasem "Ratując Pana Banksa" subtelniej i sprawniej załatwia sprawia. Widz bawi się, śmieje a na koniec płacze. Tak, poryczałem się na tym filmie i nie wstydzę się do tego przyznać!
Być może dla tego przekręcam oczami gdy ktoś wytyka, że film pokazuje w przekoloryzowany sposób postać Walta Disneya. TO NIE JEST FILM O ŻYCIU DISNEYA!!!! Tak! Gdyby to był film biograficzny zjechałbym go po całości.
Film koncentruje się na życiu osoby w której życiu Disney akurat odegrał taką, a nie inną rolę (z punktu widzenia jego biografii był to średnio istotny epizodzik) , a tak naprawdę jest to film o D.D.A. To prawdziwa historia kobiety której całe życie ukształtowała trauma po ojcu alkoholiku.
Kto by przypuszczał, że Disney odwali lepsza robotę opowiedzeniu nam kromki życia niż film Wojciecha Smarzowskiego?
Jest także pewna INNA kwestia którą pragnę poruszyć...
Przyzna się, że po obejrzeniu obu filmów miałem poważne wątpliwości czy dobrze robię mieszkając w tym kraju, a nie w innym. Na "Ratując Pana Banksa" jako jedyny śmiałem się z niektórych żartów. Ale co się dziwić? Film jest biografią pisarki P.L. Traves, a ku ścisłości jeden z głównych wątków koncentruje się na ekranizacji jej książki "Mary Poppins". Choć wszędzie indziej na świecie to wielki klasyk dzieło to ciągle coś mało znanego w Polsce. Puszczali to w telewizji tu i tam ale nie jest to coś na tyle rozpoznawalnego by przeciętny Kowalski rozpoznawał cytaty i aluzje. Pamiętam nawet jak kiedyś chciałem puścić mojej byłej odcinek "Simpsonów" który był parodią "Mary Poppins" i jak dowiedziałem się, że nie ma bladego pojęcia co to takiego specjalnie kupiłem tego wieczora film na DVD i zrobiliśmy sobie seansik przed wspomnianym odcinkiem. Tak czy siak "Ratując Pana Banksa" zawiera sporo odniesień (chwilami BARDZO ironicznych) do owego filmu i niestety jak po swoim śmiechu zauważyłem byłem jedyną osobą w sali dla której one trafiały.
ALE TO PIKUŚ! Ale to pikuś, gdyż będąc na "Pod Mocnym Aniołem" była odwrotna sytuacja, gdyż jako jedyny nie zaśmiałem się ani razu podczas gdy połowa sali rżała jak głupia. Czyżby jakieś mega-błyskotliwe odwołania do literatury? A gdzie! Wszyscy śmiali się ilekroć padło "Ch*j", "Pie***ol się" czy ktoś pierdnął. O tyle to dla mnie dezorientujące ponieważ nie licząc może dwóch wypowiedzi, film nie próbuje być ani trochę dowcipny w tonie. To naprawdę ponura i przygnębiająca opowieść o ludzkiej nędzy więc z czego za przeproszeniem do jasnej cholery się oni śmieją? Wiele Polskich komedii mnie nie bawi gdyż uważam, że są zwyczajnie zbyt wulgarne. Ktoś mi kiedyś zarzucał, że po prostu nie rozumiem "tej Polskiej groteski", tylko z chwilą gdy widzę rodaków zaśmiewających się na dramacie bo pokazali jak Więckiewicz sika na chodnik to coś już nie halo.
Przeciwnie teraz dowcip w tych Polskich komediach które nie bawiły mnie do tej pory dewaluuje się tylko bardziej i bardziej...
Pozdrawiam
Maciej Kur
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz