piątek, 2 marca 2012

Recenzja : ARTYSTA (2011) Michael Hazanavicius


„Artystę” chciałem zobaczyć od dawna jednak czynnikami które naprawdę mnie zmotywowały były :

1) Fakt, że dostał Oskara

2) Krytyczne reakcje pewnych osób twierdzących, że film przereklamowany, w tym Pani Holland której zdaniem ten film to „idiotyczna wydmuszka”, „hambug”, „laurka” i diabli wiedzą co jeszcze

Na seans się dziś udałem i... Niestety nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Oskar zasłużony („O Północy w Paryżu” mnie też oczarował ale przyrównywać te dwa filmy to jak jabłka i pomarańcze), a wypowiedzi Pani Holland kierowane są tylko i wyłącznie profesjonalną zazdrością bo sama by chciała umieć takie „wydmuszki”  robić  (a nawet jakby film jak opisuje, to patrząc na jej pewne popisy w postaci „Janosika : Prawdziwej Historii”, aż prosi o przytoczenie cytatu „Przygadał kocioł garnkowi!”)

Film jest zwyczajnie czarujący! Podobnie jak „O Północy...” jest lekki, subtelny i zabawny, dzięki czemu trafia do każdego, przesłanie jest uniwersalne i towarzyszy mu prostota i „czystość” dzięki czemu jest wyzbyty z jakiekolwiek pompatyczności czy pretensjonalności.



Oczywiście fabuła "Artysty" na pozór nie jest niczym przełomowym. Fakt! Praktycznie ta sama historia o upadku kina niemego na rzecz dźwięku opowiedziana była w „Deszczowej Piosence” czy „Chaplinie” na dobrą sprawę, a i Mel Brooks zdążył się popisać już filmem parafrazującym technikę kina niemego. Czy to źle odświeżać stary temat? A gdzie tam! Na tej samej zasadzie można np. przyczepić się do wszystkich filmów o II Wojnie Światowej, że opowiadają tę samą historię tylko nieco inaczej, a "Artysta" o wiele bardziej i inne filmy porusza nie tyle samą historię przejścia ze świata niemego do świata dźwięku, co tragedię która spotkała wielu akotrów w tym okresie zwyczajnie nie potrafiących odnaleść się w nowym świecie mówionego kina.

Michael Hazanavicius wykonał genialną robotę rekontrując atmosferę klasyk kina niemego nie tylko pod względami wizualnymi, ale też od strony scenariuszowej. To nie była parodia jak u wspomnianego Pana Brooksa, a po prostu film niemy z wieloma subtelnymi smaczkami i zabawą formą. Reżyser nie bombarduje nas zresztą wyłącznie gagami z cyklu „Ha-ha! To ironiczne bo to film niemy, a dziś mamy dźwięk”. Jest ich w sam raz i gdy są, są od razu trafione, przemyślane, a chwilami bardzo kreatywne i zaskakujące.  Gdy na ekranie pojawił się mężczyzna do złudzenia przypominający W.C. Fieldsa na moment przyszło mi do głowy, że film zacznie sypać występami gościnnymi znanych z epoki (Chaplin, Keaton) Tymczasem autor postawił wyłącznie na stworzony przez siebie świat.

To bohaterowie kreują opowieść i musze przyznać, że nie mógł dobrać lepszych aktorów!  Jean Dujardin jest rewelacyjny jako główny bohater Goerge Valentin (wypij wymaluj nowy Gene Kelly) tryskając charyzmą  na prawo i lewo, choć chwilami prześcigany jest w swoim komizmie i mimice przez urokliwą Berenice Bejo. Zawsze zabawny John Goodman także pojawia się ze sporą ilością dobrych momentów jako producent. Grzechem byłoby też nie wspomnieć o postaci przewijającego się w filmie psiaka. Kolejnym w pełni zasłużonym bohaterem jest muzyka!  Naturalnie poza śmiechem film oferuje te porcję refleksji i wzruszeń, co jednak ważne kończąc opowieść bardzo optymistycznym akcentem, który pozostawia same pozytywne odczucia.

Naprawdę jeśli mogę się do czegoś przyczepić to „ostatni gag w filmie” do którego budowała się opowieść mógłby być lepszy. Był Ok., ale naprawdę mogli to mocniej zaakcentować... z drugiej strony film kończy się Fred Astairiańskim numerem tanecznym także i nawet bez tego byłem w niebo wzięty.


"Artysta" jak najbardziej zasługje na zebrane laury. Ma magiczną, unikatową atmosferę, wiele  kreatywnych pomysłów, sporo humoru, refleksji i przedewszystkim nie możliwe do niepolubienia postacie, wykreowanych dzięki znakomitej grze akotrskiej (Przerysowanej? Owszem, ale zarazem trafiającej idealnie) Nie ma co nudzić dalej do kin iść warto puki jeszcze u nas leci, a jak się nie uda czymprędzej zapoznać się jak tylko ukarze się na DVD.


Swoją drogą podobało mi się ,że pomimo braku dialogów publiczność w kinie tkwiła w milczeniu nie rzucając najmniejszego komentarza poza śmichami i odgłosami wzruszenia.  W sumie dało mi to do myślenia – chętnie zobaczyłbym w kinie więcej filmów w starym stylu! Nieme, czarnobiałe i kręcone tak jak dawniej i nie tylko hołdy, a zwyczajnie nowe opowieści. Marzenie absurdalne? Pożyjemy, zobaczymy...


Pozdrawiam
~Pan Miluś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz