niedziela, 10 kwietnia 2011

I’TS RECENZJA TIME! – „The Sick Kitten” (1903) Gorge A. Smith

            Hej dzieciaki! W ramach dokuluralnienia świata uznałem, że zajmę się przybliżeniem wam najwybitniejszych dzieł klasycznej kinematografii – Dawno zapomnianych arcydzieł najwybitniejszych sztukmistrzów wielkiego ekranu, Skarbów pionierów tak nowatorskich, że po dziś dzień dzieła ich budzą podziw i wstrzymują dech w piersiach i Tworów geniuszów przed którymi nawet Hitckock i Kuruosawa ściągają z głów swoje kapelusze!

            Oto bowiem na warsztat bierzemy „The Sick Kitten” („Chory Kotek”) Gorge Alberta Smitha z 1903 roku! Smith nie był rzecz jasna żółtodziobem w świecie ruchomych obrazów. Wybitny hipnotyzer i astronom, zdążył już powalić widownie na kolana takimi dziełami jak budzący gęsią skórkę „A hounted Castle” w 1897 i jakże kontrowersyjnym „The Kiss in the Tunnel” dwa lata później. Na  przemyślenie i dopracowanie trwającego raptem 35 sekund przełomu jakim był „The Sick Kitten”  Smith miał całe dwa lata albowiem twór ten był remakem klasycznego już filmu sprzed dwóch lat „The Little doctor”.

 Trzeba to sobie powiedzieć Smith miał jaja! (i to nie tylko dla tego, że był mężczyzną) Oto w erze gdy kino dominowały filmy bogate w nowatorskie efekty specjalne Meliesa i R.W. Paula  postanowił pokazać coś nowego nie podpierając się nieograniczonymi możliwościami jakie serwowała mu technologia. O nie! Choć kino było młode i pozbawione dźwięku, ten człowiek wyszedł naprzeciw urzekając widza intrygującą narracją i łapiącymi za serce protagonistami.

            Oto epicka opowieść o młodej dziewczynie – prawdopodobnie biednej wdowie – ubolewającej nad przymierającym kotem – jak wynika z kontekstu symbolizującym dziecko którego nigdy nie miała. Jaka to dokładnie choroba? Niewiadomo, ale na pewno współczesna medycyna jest kompletnie bezradna. Bezradnie czuje się także widz... To jest do piątej sekundy tego ekranowego przełomu, gdy na scenę wkracza młodociany lekarz! Kim jest? Skąd przybył? Jak się nazywa? Niewiadomo. Zjawia się tajemniczo owiany nutką mistycyzmu, którą potęguje czarny cylinder i płaszcz, które bez dwóch zdań były inspiracją kilka lat później dla Roberta Wiene przy tworzeniu jego filmu „Gabinet Doktora Caligari”, jeśli nie natchnieniem dla całego nurtu Niemieckiego Ekspresjonizmu.

            Podoba mi się jak autor na kilka sposób bawi się tu emocjami widza. Z jednej strony niekwestionowana nadzieja w postaci odważnego medyka, z drugiej enigmatyczny powiew nurtującego pytania : Skąd wiedział o chorobie kota? Wreszcie wszystkiemu dobija kontrowersyjny wydźwięk całej sytuacji, albowiem jak ktoś tak młody może tak śmiało uprawiać zawód lekarza? Zwykły szachraj? Szaleniec? A może... cudotwórca z prawdziwego zdarzenia? Te emocje i pytania muszą jednak ustąpić kolejnemu zwrotowi akcji, gdyż nasz bohater po zbadaniu sprawy nie mówiąc ani słowa oddala się. Łajdak? Tchórz? A może po prostu czując swoją bezradność wobec okrutnych wyzwań losu, udał się na długie rozważania. Być może przy modlitwie? A może... przy butelce?

            Tu pragnę wziąć moment by skupić się na sprytnie umieszczonych przez Smitha detalach, jak chociażby drugi kot kręcący się koło fotela naszej młodej leading lady, czy też moment, gdy uśmiecha się Ona na krótką sekundę, głaszcząc kota, pokazując, że nadzieje, można znaleźć w nawet najmniejszej z duszyczek. Zaiste sam Stanley Kubrick wzruszyłby się tą bogatą symboliką pozostawiającą w cieniu jego "Mechaniczną Pomarańczę" czy "Odysję Kosmiczną".

            Smith nie daje widzowi czekać długo w tym morderczym suspensie! Oto lekarz tryumfalnie powraca (po całych dwóch sekundach nieobecności) z tajemniczym lekiem „FISIK”, który – zapewne w ostatniej sekundzie – zostaje podany tytułowemu bohaterowi i...  CÓŻ TO!? Oto Smith bije na twarze nie tylko swoich poprzedników, ale też przyszłych filmowców jak Griffith, James Cameron czy Kieślowski wysilając swój kunszt wiedzy montażowej jak i wizualnej wyobraźni, łączy długie ujęcie rozgrywającej się akcji, ze zbliżonym ujęciem przyjmującego lek kota, tworząc pierwsze w historii kina zbliżenie postaci w filmie fabularnym!
           
            Szczerze przyznaję, że nie potrafię nawet sobie wyobrazić szoku jaki musiał pojawić się na twarzach widzów, którzy jako pierwsi byli świadkami takiego popisu. Sam zapewne nie byłbym wstanie ogarnąć tego zabiegu mym prostym śmiertelnym umysłem, przez resztę życia kwestionowałbym otaczającą mnie rzeczywistość, to jest do czasu gdy zawstydzony, że sam nigdy nie wymyślę czegoś równie przełomowego popełniłbym samobójstwo rzucając się z mostu. Zaiste Smith był Orsonem Wellesem swojej epoki, choć błaho trochę nawet porównywać mizerny fenomen „Obywatela Kane’a” do BUMU jaki wprowadził „The Sick Kitten”.

            Puentując analizę tej największej opowieści jaką kiedykolwiek została opowiedziana przez człowieka, dziewczyna dziękuje lekarzowi, a ten tryumfuje kłaniając się widzowi (absrudalny akcent, będący wisienką na torcie kreatywności Smitha) i odchodzi w nieznane... Scenarzyści rzecz jasna szanują inteligencję widza nie wyjaśniając czy kot tak naprawdę wyzdrowiał, czy też zatruje się tylko bardziej i zdechnie osiem sekund później, ale na te nurtujące pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie samemu.

            Podsumowując – „The Sick Kitten” jest filmem bardziej niż wybitnym. W pół minuty z hakiem nie tylko zdołał poruszyć mnie bardziej niż „Ojciec Chrzestny”, „Ich noce” i „Casablanca” razem wzięte ale zawarł równie wiele przesłań i metafor, jednocześnie otworzył moje oczy na piękno świata medycyny, wyczulił na problematykę pewnych jednostek i pokazał mi, że na Fellinim i Bergmanie się kino nie kończy. Jesteś wielki Panie Smith!

            Zresztą wiecie co? Nawet choćbym rozpisał się jeszcze trochę nic nie zastąpi zgłębienia uroku „The Sick Kitten” samemu. ENJOY :


Pozdrawiam
~Pan Miluś


P.S.
A tak! I ubiór dziewczynki się zmienia gdy film ma zbliżenie... PIERWSZY MERYTORYCZNY BŁĄD MONTAŻOWY W HISTORII KINA! Co za ryzykant!Co za geniusz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz