środa, 22 czerwca 2011

Diabli Nadali! (King of the Queens)

Będę szczery. Ostatnio rzadko oglądam telewizję...  bo prawdę mówiąc jest w niej tyle co kot napłakał. Nawet nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatni raz miałem sytuację, gdzie włączyłem telewizor  i leciał jakiś film na widok którego zareagowałem „O, to wygląda ciekawie! Obejrzę to!”, albo przynajmniej „O, to ten film co lubię...” I jeszcze mdli mnie na widok tych wszystkich powtórek. Ile razy TVP SERIALE może puszczać w kółko RANCZO!? Ile WOJNA I POKÓJ może puszczać w kółko DOM!? MEZZO już nie odbieram więc nie dostaję swojej dawki  oper i baletów, ROMANTIKI także nie mam więc nie wiem czy Amanda i Carlos są dalej w związku, nawet na kanałach z kreskówkami jest dosyć ubogo, Disney Chanal wieje pustką, Bumerang (z jakiegoś powodu) także puszcza w kółko to samo, większość nowych „trendi” kreskówek mnie szczerze odrzuca, a te dla najmłodszych które mnie bawią poprzez schizową naturę bądź prześmiewczą opatalogicnzość lecą w porach gdy jak to biedny student wieczorowy wolę sobie pospać.

Kurcze! Jak przy kanał dziecięcych jesteśmy, to zdałem sobie sprawę, że szczerze mówiąc jedyny raz w ciągu ostatnich paru tygodni, gdy coś przyciągnęło moją uwagę to jak leciały... Teletubisie. BEZ JAJ!  Jest w tym serialu coś tak prześmiewczo ogłupiającego, że mnie to bawi  do łez. „Pewnego razu w krainie Teletubisiów Dipsi usiadł, a Lala wstała” oznajmia narrator i przez kolejne pięć minut (dosłownie) nas bohaterowie nie robią na przemian nic innego. Jakoś nie potrafię patrzeć się na to by nie czuć jak brzch trzęsie mi się ze śmiechu. To jak jakiś dziwny pozytywny narkotyk...

Ale odkładając seriale edukacyjne na bok, jeden serial na który z przyjemnością zerkam ilekroć akurat ogląda go Moja Mama, to... Diabli Nadali (The King of the Queens)

Na pozór jest to kolejny sitcom z Comedy Centralu który opiera się na typowych dla tych seriali schematach – Ot, proste z życia wzięte przygody małżeństwa Douga i Carrie (Kevin James, Leah Remini) które musi użerać się z zrzędzącym teściem Arturem (Jerry Stiller), który mieszka w ich piwnicy. On pracuje w firmie przesyłkowej ala UPS, Ona jest sekretarką, a dziadzio wykręca im numery, że boki zrywać. Niby banał, a jednak serial szczerze polubiłem już po pierwszym odcinku jakie dane było mi oglądać. Jak to jest, że akurat ten serial przyprawia mi uśmiech na twarzy, a reszta Comedy Centralowej papki... nie jest jakaś tragicznie zła, ale po prostu nie trafia mi w gusta?

Wydaje mi się, że jest to w dużej mierze zasługa wykreowanych postaci. Nie wnikam w obecną karierę Kevina Jamesa (który z tego co słyszałem zagrał ostatnio w kilku niskolotnych komediach i tylko z nimi się w szerszym gronie kojarzy) ale jego postać w tym serialu jest całkiem zabawna.  „Prawdziwa komedia” jednak zaczyna się ilekroć jest ze swoją lepszą połową. Przyznam szczerze, że większość „sitcomowych żon” to najnudniejsze postacie pod słońce. Nie wiem czy to winna scenarzystów, że po prostu nie umieją pisać zabawnych postaci kobiecych, ale rola żon w sitkomach zwykle ogranicza się do tej która jest zawsze jest tą mądrzejszą, zawsze da dobrą radę i robi za tą „poważną” dając głupkowatemu mężowi pole do popisu. Postać Carrie ma ten plus, że dzięki ironicznej i sarkastycznej naturze jest zabawna sama w sobie (czasami nawet zabawniejsza od Douga), też potrafi walnąć gafę, zbłaźnić się (czasem wręcz wyjść na kompletną idiotkę), mieć swoje dziwactwa bądź grzechy. Nie tylko pasują do siebie, ale uzupełniają się i co najważniejsze – czuć między nimi chemię! W kontraście ze sztampami jakie widuję w innych tworach tego typu notoryczne flirtowanie i przekomarzanie się miedzy Dougiem a Carrie wypada jako całkiem wiarygodne życie romantyczne.  

 Bohaterem który jednak często kradnie cały show jest Artur! To nie tak, że jest jakimś zramolałym złośliwcem (choć nie można mu tych cech odmówić) To typ starego człowieka który jest i trochę zdziecinniały i trochę ekscentryczny i przede wszystkim żyjący w swoim własnym odrealnionym świece. Jednocześnie ma poczucie dumy przez które jak pokracznie by nie interpretował sytuacji, zawsze uprze się na swoje i nie da sobie nic powiedzieć. A zostawić go samego nie można bo jak nie pójdzie wynająć prostytutek bo samotnie nie chce mu się iść samemu do kina, pożyczy sobie firmową furgonetkę zięcia albo po prostu puści cały dom z dymem. Gra aktora jest przekomiczna, a kto miał okazję zajmować się starszą osobą utożsami się od razu i wiele tekścików Artura zrobi się nagle dziwnie znajoma. Chwilami kojarzył mi się nieco z Babką z Kiepskich, jednak tu jego relacje z zięciem i córką są o niebo cieplejsze. Oni budzą sympatię swoją  cierpliwością do poczynań emeryta (to naprawdę typ człowieka, którego z czystym sumieniem można było by oddać do domu spokojnej starości... zresztą dla jego własnego dobra), a Artura mimo bezczelności nie da się nie lubić, tym bardziej, że nigdy nie ma złych intencji. Ba! Wielu odcinkach wykazuje się wręcz godną podziwu dobrodusznością, czasem jest wręcz szlachetniejszy od całej reszty.


Dynamika między trójką postaci dodaje prostym fabułą życia i swego rodzaju wiarygodność w ich świat dzięki czemu odcinki ogląda się niezwykle przyjemnie. Z drugoplanowych bohaterów są jeszcze kumple Douga – Deacon, Spencer i Richii, którzy są ok., jako „dodatki do głównego dania” (zwłaszcza Deacon ma ciekawy wątek w którym rozowdzi się z żoną) i w późniejszych odcinkach przewija się Holly - wiecznie wesolukta dziewczyna, której Doug i Carrie płacom by wyprowadzała Artura na spacery wraz z psami sąsiadów... [ok, to ma sens w kontekście] Znów - nie jest to jakaś powalająca postać ale budzi sympatię, zwłaszcza gdy Artur zmusza ją do kolaboracji szantażując, że sobie coś zrobi bo "jest stary".
Co ciekawe (jak nie dziwne) w pilotowym odcinku z bohaterami mieszka także siostra Carrie, która choć eksponowana w nim jako kluczowa postać, później pojawia się tyle co kot napłakał i ostatecznie znika bez słowa.... do tego stopnia, że wiele sezonów później było nawet zasugerowane, że Carrie jest jedynaczką! Nie lubię takich niekonsekwencji ale mówi się trudno.

Od dni posiadam świeżo wydane w Polsce DVD z pierwszym sezonem serialu i jestem całkiem zadowolony z zakupu. Nie ma tu jakichś dodatków, a menu jest dosyć proste, jednak serial sam w sobie jest warty ceny zestawu (wiele rozbrajających odcinków, z moim ulubionym „Best man”/”Drużba” na czele) , a miło zobaczyć DVD wyzbyte z jakichkolwiek spotów reklamowych które ciągną się w nieskończoność nim dojdzie się wreszcie do samych odcinków.
                                      

Korzystając z okazji i by usatysfakcjonuję fanów Moich Koncików Dubbingowych, wspomnę słów parę o tłumaczeniu.
Lektor, jak lektor i tłumaczenie jak tłumaczenie jest ok. Ba!

Poprawiono pewien błąd który zauważyłem, gdy serial leciał w TV.
Streszczając kontekst – Doug dostał promocję zamiast Deacona choć ten miał lepsze wyniki. Deacon ma obawy, że szef mógł być do niego uprzedzony ponieważ był czarnoskóry, jednak nie mówi tego wprost. Gdy Doug wreszcie domyśla się o co przyjacielowi chodzi oznajmia  „You think it’s a race thing?” co zostało (ostro) błędnie przetłumaczone „To nie wyścig!”, przez co bezsensu jest kolejna kwestia Deacona o tym, że ilekroć takie coś ma miejsce od razu nachodzą tego typu obawy, a do reszty wydaje się wyrwane z kontekstu jest nieco później zdanie Douga gdy oznajmia żonie „Wybrali mnie bo jestem biały”.
W obecnej wersji Doug mówi już poprawnie „Myślisz, że to uprzedzenia rasowe?”

Dziwnostką w poczynaniach tłumacza jest jednak dla mnie tytuł i nie chodzi tu o to, że nie ma nic wspólnego z tym angielskim. Wiadomo „Król Królowych” nie brzmi po polsku chwytliwe, tym bardziej, że słowo „Queens” odnosi się tu do nazwy Nowo Yorskiej dzielnicy w której mieszkają i pracują bohaterowie. Tytuł „Diabli nadali” kojarzy mi się z tytułami typu „Kogiel-mogiel”, „Nie ma mocnych”, „Nigdy w życiu” bądź „Kochaj albo rzuć” czyli tak naprawdę nie mówi nic, a zarazem jest w nim coś wymownego w tym przypadku, czyli komedii sugerującego całą masę nieporozumień i nieżyczliwych bohaterom zwrotów akcji. Szczerze to kupuję i takie tłumaczenie mi nie wadzi, nawet jeśli widniejąca nad słowem „diabli”, na okładce, korona jest teraz kompletnie bez sensu... Ba! Na upartego, można podciągnąć tytuł po fakt, że Doug z zawodu rozwozi przesyłki. (Kapujecie? „Diabli nadali”... No, ale mniejsza...)
Co mi jednak tu wadzi to naprawdę dziwny pomysł, by w prawie każdym odcinku Doug musiał obowiązkowo powiedzieć „Diabli nadali!” w scenie w której jest z jakiegoś powodu załamany bądź wkurzony. Nie wiem czy to coś co dodali dopiero na DVD, bo nie przypominam sobie tego gdy oglądałem serial w telewizji. I tak – występuje to tylko w Polskim lektorze i napisach, w  oryginale Doug nie ma żadnych powiedzonek czy zawołań.  Czy naprawdę uznali, że to takie niezbędne bo widz prędzej czy później zada sobie pytanie „A skąd ten tytuł ??”  
Kolokwialnie sprawę ujmując : Nie czaję...

Mógłbym przyczepić się także do Polskich tytułów niektórych odcinków, które widnieją w Menu, a naprawdę w paru przypadkach nie mogę dojść, co maja wspólnego z fabułą.

Jeden np. ma ty tytuł „Tchórze” i jest o tym, że Artur kupuje Dougowi i Carrie (co tu wiele mówić "obciachowy") samochód na święta. Nie podoba im się ani trochę ale jeżdżą nim by zrobić mu przyjemność, a ostatecznie aby się go pozbyć postanawiają zachęcić kogoś by im go ukradł...
Nie mam bladego pojęcia jak to się ma do tchórzostwa (nie są motywowani lękiem przed Arturem, a  po prostu nie chcą robić mu przykrości), a biorąc pod uwagę za równo fabułę jak i motyw świąteczny mogli wymyśleć całe mrowie innych tytułów do tej historii.

O wiele bardziej dezorientuje mnie odcinek pt. „Złota Rączka”  który w całości jest o tym, że Doug i Carrie próbują na siłę „styknąć” Spencera z koleżanką Carrie. Znów – jak się tytuł ma do fabuły pojecie nie mam i nie pada w nim nic co by mogło jakieś powiązanie sugerować.

Wreszcie jest odcinek „Sądny dzień” w którym Carrie musi udawać, że jest wolna (w sensie nie ma męża) by zabujany niej Policjant odwołał jej mandat... Znów! Nie kapuję! Czy to ma być jakiś kalambur do fabuły? Owszem grożą jej konsekwencje prawne, a z Policjantem udaje się na randkę ale to daleko rzucona aluzja i pewnie gdyby nie zdjęcie nad tytułem długo bym się zastanawiał o który odcinek biega i na stówę bym nie trafił... 

Może się czepiam pierdółek ale łatwo się ich doszukiwać na tle tak wspaniałej całości.
To wszystko moi kochani, na deser dorzucam czołówkę z serialu, której niestety nie ma w pierwszym sezonie. Ot, krótka, acz wprowadzająca świetnie w klimat całości :)

Pozdrawiam
Pan Miluś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz