piątek, 26 października 2012

Nie lubię Jamesa Bonda!

Z okazji nowego filmu o Bondzie ("SKYFALL" bodajże) pragnę nareszcie to wyznać : Nie lubię Jamesa Bonda. Nie jest to uargumentowane jakimiś światopoglądowymi przekonaniami którym on przeczy czy jest w nim coś co mnie drażni. Bez konkretnych powodów. Poprostu : Jakoś nigdy nie interesował mnie jako bohater nawet gdy oglądałem film z nim które mi się bardzo podobały. Także tak : James Bond jako postać jest mi kompletnie obojętny ale nowy film może zobaczę.

Um... To wszystko w sumie.


Nara!
Maciek

wtorek, 9 października 2012

TOP 12 KOMIKSÓW DONA ROSY

W ten weekend udałem się do Berlin na spotkaniem z spotkaniem z moim bohaterem oraz ulubieńcem Panem Donem Rosa (a kto to Don Rosa każdy kto ma minimalne pojęcie o komiksie wie)

Spotkanie zaowocowało uściskiem dłoni, kilku minutową pogawędką (aż miło, że zaśmiał się z mojego żartu), wspólną fotografią i poniższym rysunkiem :  
                                    

(Nie chciałem Wujków Sknerusów bo to takie „pospolite”, jednego Donalda już na ścianie w ramce mam, a o Złotkę go pewnie każdy fan męczy. Tak tu egzotyczniej plus to jedna z moich ulubionych postaci z komiksów Rosy, nawet jeśli wykorzystał ją tylko dwa razy) 
  
 

 
Miałem zresztą szczęście na miarę Gogusia bo rysunek dostało tylko pierwsze 12’ście osób i jest mi straszliwie przykro, że kilku kolegów którzy byli zemną, a nie zdążyli się załapać (choć dostali podpisane komiksy i mają z nim zdjęcie). Jest to wbrew pozorom nie przyjemnie krępujące gdy zostajesz wytknięty palcem by siędowiedzieć, że każdy po tobie już nie będzie miał rysunku, a i za wielkie chamstwo uważam, że menager Rosy (czy kim ten Pan był) tak zdecydował bo wiedział, że jesteśmy grupą, a Don wydał się mieć chęci, siłę i dobrą wolęrysować dalej... No trudno, jeśli Don Rosa zjawi się kiedyś w Polsce bądź na kolejnym konwencie go najdziemy celowo stanę na końcu naszej gromadki by inni też zażyć jego łask mogli.

A teraz by podkreślić moje zamiłowanie do twórczości Dona Rosy (obok Rene Gościnnego, Alana Moore i Segara jednego z moich największych idoli jeśli o scenariusze idzie) oto moje TOP 12 jego komiksów...

I aby był twist : Nie, nie dam „Życia i Czasów Sknerusa McKwacza”. Raz bo ciężko nie liczyć tego komiksu jako całość (nie przypominam sobie bym kiedyśczytał od tak poszczególne rozdziały, a zawsze jako całość i tylko tak myślę o tym dziele) więc byłoby to oszukiwanie, a dwa wszyscy wiemy jaki ten komiks jest genialny więc dajmy trochę miejsca w słońcu jego innym dziełom :


MOJE TOP 12 KOMIKSÓW DONA ROSY

[sorry podaję angielskie tytuły, postaram się pisać jak najkrócej by nie zanudzić]

12. The Coin
Historia ukazana z punktu widzenia monety która podróżuje po Kaczogrodzie jest po prostu genialnym pomysłem! Nie tylko daje to unikatowe spojrzenie na życie mieszkańców i prowadzi do wielu rewelacyjnych gagów.


Plus podoba mi się, że tytułowa moneta o którą się rozchodzi to nie szczęśliwa dziesięciocentówka Sknerusa a jakaś pierwsza lepsza z jego skarbca. Podoba mi się koncept, że KAŻDY pieniądz ma dla niego wielkną wartość bo prowadzi za sobą jakąś retrospekcję z jego młodości. Pięna sprawa...



 
11. A matter of some gravity

 Jeden "prosty" konceptów - zaklęcie Magiki odwraca grawitację dla Sknerusa i Donalda o 90 stopni - a cała lawina wpaniałych możliwości. Nic do dodania, każdy kadr w tym komksie to wizualne arcydzieło...
















12. The Sing of Triple Distelfink

Każdy kto mnie zna wie, że Goguś to jedna z moich ulubionych postaci. Niestety widziałem do znudzenia tuziny i tuziny historii o tym, że traci swoje niewiarygodne szczęście bądź te zamienia się w pech i nigdy nie są specjalnie pomysłowe... Tu Don Rosa próbuje tego konceptu i wychodzi mu to rewelacyjnie! Wszystkie gagi o nieszczęściach które spotykają Gogusia są nie tylko kreatywne ale ironie są tak dosadnie podane, że ciężko z nich się nie śmiać. To zresztą ciekawe zobaczyć Gogusia w komiksie Rosy ukazanego w sympatyczny sposób  (jako ciekawa ironia, to Donald jest „ten zły” w tej historii) także mamy retrospekcję w której pojawia się mama a to zawsze mile widziane. Mamy też więcej męża Babci Kaczki, co jest niestety jedynym występem tej postaci poza „Życiem i Czasami...”
                                     

Chyba moim ulubionym momentem jest ostatni gag wokół którego w sumie zbudowana jest cała historia. Jest to moment tak dobitny, że łatwo by wyszedł zbyt oczywisty jednak mina Donalda jest narysowana tak pięknie, że ciężko nie ryknąć śmiechem. Ostatecznie z Donem Rosa jakie byłoby inne prawdopodobieństwo?


9. The Treasury of Croesus 

Powiem krótko : Oto historia genialnie wykorzystująca jak bogaty i potężny jest tak naprawdę Sknerus. W tej opowieści by odnaleźć wskazówkę do skarbu musi... odbudować całą starożytną świątynie, ale by to było możliwe musi zdobyć WSZYSTKIE rozsypane po świecie kolumny z których się składała. To jeden z tych konceptów tak przedziwnych, a zarazem łatwych do zapomnienia gdy się czyta komiks.


Jest wiele małych rzeczy co mi się podoba w ty komisie (ok, może nie tak małych) To, że Magika podoba się epizodycznie a nie jako czarny chatakter opowieści, finałowy twist tym co okazało się największym skarbem Krezusa (rozwalające i budzące emocje!!),  podoba mi się, że pewna postać która początkowo wydaje się zła okazuje się dobra... Wreszcie mamy zaadresowany fakt, że poszukiwania skarbów Sknerusa (cz każdego innego bohatera tego typu) to technicznie okradanie państw z ich dóbr historycznych!
Plus podoba mi się absurdalny dotyk, że pieniądze których Sknerus używa przez cały komiks są brane widłami z wora - mała rzecz a cieszy. 





8. Attaaaaack!

Autentycznie o samej fabule nie mam wiele do powiedzenia... Donald kombinuje dla Sknerusa jakąś maszynę dzięki której odkrywa przed czasem plany ataków na jego skarbiec coś tam... Szczerze? Nie istotne. Co istotne to wszystkie inne gagi w tej opwoieści! To naprawdę wspaniała sklejanka przekomicznych momentów (chyba najzabawniejsza z historii Rosy co nie mają większej głębi ponad poprostu bycie zabawnymi) a i znów podoba mi się jak komiks znów demonstruje jak potężną osobą jest tak naprawde Sknerus. Nie ma stacji telewizyjnej czy hotelu co nie jest jego, a nawet armia jest na jego usługach bo z jego podatków się właściwie utrzymują. Także podoba mi się, że pojawia się na moment Arpin Lusene i miło zobaczyć tę postać bez całego wątku jego zbroi z uniwersalnego rozpuszczalnika w okół ktrego kręciły się wszystkie inne opowieści o Arpinie Rosy (stała się dla nim tym co szczęśliwa dziesięciocentówka dla Magiki) 

 
7. The Quest for Kalevala
NAJBARDZIEJ EPICKI KOMIKS ROSY!!! Wykorzystanie skandynawskiej kultury i mitologi jest trafione w dziesiątkę a od śnieżnej atmosfery mam ciarki ilekroć myślę o tej historii (naprawdę czuć klimat w tej histrii). Także jeśli mam być szczery to najciekawszy skarb na jaki natrafia Sknerus i spółka (bardzo Indiana Jonesowate) Jeśli jakiś komiks Rosy chciałbym zobaczyć zamieniony w film to własnie poniższy...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 



6. The Dutchman's Secret
Chamie! Napisałeś właśnie, że "Quest for Kalevala" to najbardziej epicki komiks Rosy! Jak jakiś inny komiks o poszukiwaniu skarbów przez Sknerus może być lepszy?
Elementarne : Ten jest zabawniejszy! Podobają mi się wszystkie gagi z klejem i jest to trochę bardziej realistyczniejsze szukania historia o poszukiwaniu skarbów przez co jakby bardziej ekscytująca.  Nic nie mam do dodania.
 
 
 
5. The Last Lord of El Dorado 

A ten lubię jeszcze bardziej! To chyba tak naprawdę kwestia gustów. Historia jest świetnie zbudowana jak każda inna, wiele świetnych gagów i ma doskonałego barwnego łotra w postaci Forsanta (co zawsze preferuję od jakiegoś jedno-razowego czarnego charaktera, tu zresztą jest sporo moich ulubionych momentów Granita) Być może podoba mi się straszliwie cały pomysł, że El Dorado było technicznie bankiem i to jak jest wykrzystane w tym komiksie. To także chyba jedyna historia Disneya gdzie mamy zakonnice swoją drogą

Także ten komiks ma być może mój ulubiony dowcip w komiksie Rosy!!! Nie będę spoilerował, ale ma miejsce zaraz po tej scenie... 


 
Inny moment który mnie ZAWSZE bawi i sam nie wiem czemu to gdy Sknerus targując się z Forsantem podkreśla, że chce od niego "wielki uśmiech dzioba"









4. W.H.A.D.A.L.O.T.T.A.J.A.R.G.O.N.Gdy byłem mały to był chyba mój ulubiony komiks... Podoba mi się jak budzi emocje gdy myślimy, że Hyzio, Dyzio i Zyzio nie dostaną się do Młodych Skautów czy że za moment zginom nawet jeśli to retrospekcja. Komiks nie tylko świetnie pokazuje ich skautowskie początki ale ekspnuje ich relację z Donaldem i jego miłość do nich.
Zastosowanie Sknerusa jako czarnego charaktera to także ciekawy pomysł i miła odmiana u Rosy. To także rzadki moment gdy ktoś adresuje wprost Dellę(Sknerus napomina siostrzenicę która zostawiła Hyzia, Dyzia i Zyzia Donaldowi) Także wiem, że to tylko przez stronnę-dwie ale naprawdę fajnie zobaczyć "Siostrzeńców" jako rozwydrzone dzieciaki, coś co Rosa zwykle unika robiąc z nich idealistycznych skautów. Może można się przyczepić, że tu się stają nimi od tak ale to nie jest centrum opowieści...


3. Of Ducks, Dimes and Destinies

Nie, to się nie liczy jako rozdział "Życia i Czasów". Pomysł by Magika De Czar przeniosła się w czasie i dorwała pierwszą dziesięciocentowkę Sknerusa jest tak wyborny, że ciężko go nie docenić na wielu poziomach... Ironia małego Skneruska oddającego Magice swoją pierwszą monetę i tej nie załapującej od razu, że to On i nawet życzącej mu powodzenia... AH!!!!! Kocham ten moment... chyba wiele fanów lubi (że nie wspomnę o pewnym o niebo ironiczniejszym przy puencie)

W sumie to bardziej solowa przygoda Magiki niż komiks o Sknerusie co jest ultra-unikatowe dla "jego" serii bo zwykle nie robi innych historii niż z Donaldem czy Sknerusem w roli głównej. Świeca odliczająca czas na każdej stronie jest całkem fajnym akcentem... No i hej - to Howard Kwakerfeler - ojciec obecnego Kwakerfelera jest tym do którego momenta należała w pierwszej kolejności. To definitywnie musi wkurzyć kogoś w przyszłości...
 
2. A Letter from Home (czy mniej preferowany przezemnie - The Old Castle Other Secret) 
Nie będę ukrywał - "The Crown of the Crusader Kings" to historia o której zawsze myślę jako wręcz o takim prologu do tej historii i obie są dla mnie jakby całością...

Ale co do samej historii - to jak idealny finał do całej "serii" Dona Rosy! Sknerus znajduje jeden z największych skarbów w historii (um, spoiler?) ale jednocześnie wpada na swoją siostrę Matyldę, tą którą wyrzucił wraz z inną siostrą (która pewnie nie żyje czy coś) w najsmutniejszej scenie w historii komiksu w "Życiu i Czasach"!!!!!!  Mamy całe podsumowanie jego życia, relacji z Donaldem i do diaska panująca atmosfera jest poprstu świetna. Sam Don Rosa podkreślał, że ta historia nie będzie tak zabawna jak jego inne i faktycnie dużo czasu poświęca tu budowaniu nastroju, momentom między postaciami i zgłębianiu ich. KURCZE! To chyba najbardziej melancholijna rzecz jaką czytałęm w komiksie Disneya! Co chwila chce się płakać bądź rozczulać... Także ten komiks musi mieć jakiś rekord jeśli idzie o sceny z postaciami wzdychającymi nad grobami (jeśli o Disneya idzie)
 
 

Relacja Sknerus-Matylda jest zwyczajnie piękna, a wszystkie zagadki logicznne które postacie rozwiązują są szalenie intrygujące i pomysł by choć raz poradnik młodego skauta nie miał na coś odpowiedzi.... Ahhhh!!!! Może tyko szkoda, że Rosa później nie zrobił  komiksu gdy Matylda odwiedza kaczogród.
TAKŻE - wiedzielście,że według Rosy to Ona jest żoną Ludwiga Von Drake? Ot, ciekawostka...


1. The Three Caballeros Ride Agian

Czemu ten komiks? Długo myślałem czemu TO (po "Życiu i Czasach") jest moim ulubionym komiksem Rosy i oto moje rozgryzienie tego :



- Po pierwsze to szalenie miła odświeżająca zobaczyć Dona Rosę robiącego coś innego niż jego zwykłe rozgrzebywanie się w Carlu Barksie. Tu dla odmiany mamy kompletnie nowe zestawienie postaci, a Donaldowi towarzyszą Jose Carioca i Panchito z filmu "The Three Caballeros", któży są niezwykle fajnie wyesponowani (swoją drogą jak miło zobaczyć u Rosy jakichś nowych pierwszo planowych bohaterów) i mają wiele świetnych solowych momentów bez Donalda.
                               
- Historii towarzyszy pewna niezwykła prostota. Nie mamy tu Sknerusa co jest super doświadczony, ani Hyzia, Dyzia i Zyzia co są nienaturalnie inteligentni i oczytani. To tylko Donald i dwóch kumpli co są mu równi - i szczerze? Przez to jakoś łatwiej się utożsamić z tą historią. To przygoda którą czytając wierzysz, że mógłbyś przeżyć ze swoimi przyjaciółmi. Nie ma tu zresztą bombardowania faktami historycznymi i wykładami z których słynie Rosa (chć to też lubię) dzięki czemu jest wicej czasu na solowe momenty dla postaci i gagi.

- Podoba mi się jak subtelnie jest tu pokazany pewien rzadko-napominany problem Donalda - On nie ma przyjaciół - nie w komiksach Barksa. Sknerus robi z niego niewolnika, Daisy pomiata, Hyzio, Dyzio i Zyzio to inne pokolenie a im mniej powiem o relacji z Gogusiem to lepeij. Diodak też jest jakby na dystans. Podba mi się jak ten komiks pomaga Donaldow w spełnieniu się pod tym względem, dla odmiany mieć przygodę z kompanami z którymi jest na równi...
 
 
- ...i jak trzej tytułowi Caballeros działają jako zespół! Jest naprawdę świetna dynamika między trójką bez potrzeby konfliktu (czyt. nigdy się nie kłócą), a gag, że Donald co rusz jest przez co okaleczony jednocześnie niechcący rozwiązując problem i Jose i Panchito reagującym jakby zrobił to spejcalnie nie jest nadużyty.  No i przedewszystkim czuć tu to całe "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" (Donald i Jose ratują Panchito przed bandytą, Donald i Panchito pomagają Jose w odzyskaniu pracy etc.) 
                                  
- Numer muzyczny w środku historii jest moim zdaniem być może najgenialniejszą rzeczą którą zrobił. Jeśli zna się piosenkę którą śpiewają bohaterowie scena nabiera niesamowitego tępa... Śmiałbym powiedzieć nawet, że kreska Rosy jest tu u szczytu swojego potencjału i dynamiczności!
                                  
-  Naprawdę wypasiony klimax/pościg pod koniec!
                       
- Doskonała atmosfera dziwnie przynosząca na myśl stare kino.. i apropos ma fajne auzje do "Skarbu Sierra Madrre" i "Road to Bali" (plus czy tylko mi Jose Rosy przypomina Binga Crosby..? )Nie wiem, mam chwilami jego głos w głowie)             
                               
 
Być może jedyna szkoda, że kolejna historia o Trzech Caballeros ["The Maginificent seven minus four Caballeros"] nie była tak efektowna. Niestety tak przez większość czasu miałem wrażenie, że Jose i Panchito są traktowani bardziej jako jednostka niż indywidualne postacie (za mało solowych momentów), chwilami miałem wrażneie, że Rosa nie wie co z nimi nowego robić, gag o o tym jak idolizują Donalda był przedobrzony (chwilami wydawał się za bardzo oderwany od całości) i brakowało mi tego czegoś co miała powyższa historia...

Ciągle dobry komiks jak wszystkie Rosy ale zwyczajnie nie tak zapadający w pamięci...


To tyle mam nadzieję, że moja lista zachęciła was do nadrobienia (jeśli macie) Rosowych braków i do zobaczenia niebawem...

Pozdrawiam
Maciek K.
Pan Miluś
Maik

czwartek, 4 października 2012

Disnej Ziomal

Po prawie roku przerwy Ziomal powraca, tym razem z przygodą satyryzującą pewne zagraniczne studio i parki rozrywki o którym zapewnie nie słyszeliście, a już napewno nie na tym blogu...

ENJOY :

 
 
DEDYKOWANY MOIM PRZYJACIOŁOM "PEWNA FIRMA"-MANIAKOM... :)

Wasz
Macie Kur/Maik/ Pan Miluś :)

P.S.
W odróżnieniu od 3/4 świata LUBIĘ "Auta 2" ale ten żart był odemnie silniejszy ;)

wtorek, 2 października 2012

URATUJ MNIE (Rachel Reiland)






Przyznaję to otwarcie – nie jestem łatwym człowiekiem, a już na pewno skomplikowanym do rozgryzienia jeśli idzie o polecanie lektur. To przykre, gdyż choć liczne orografy wynikające z mojej dysleksji mogą utrzymywać was w odwrotnym przekonaniu istny bibliofil ze mnie. W podstawówce dostawałem jakieś nagrody bo miałem zawsze największą liczbę wypożyczonych książek na koncie, w liceum rozwaliłem mojej polonistce światopogląd mając przyjemność w czytaniu – jej zdaniem nie możliwej do przyswojenia – „Boskiej Komedii”, a na tę chwilę umilam sobie wieczory „”Czystą Anarchią” Woody’ego Allena na przemian z „Lotem nad Kukułczym Gniazdem” (czy książka czy film lepszy ciężko orzec, ale moje poglądy co dopewnej protagonistki pozostaną nie zmienione)

Niestety! Jak każdy kto mnie zna zdążył zauważyć naturę mam specyficzną i nie chodzi o moją silnie rozwiniętą dziecięcą stronę dzięki której czerpię autentyczną przyjemność w ponownym czytaniu „Mikołajka”, książek Astrid Lindgren, „Alicji po drugiej stornie lustra” czy „Pinokia” Collodiego (choć czy te dwie ostatnie są książkami dla dzieci to już kwestia ogromnej debaty... Do diaska! „Mikołajek” w oryginalnej intencji miał być bardziej satyrą na temat wspomnień z dzieciństwa kierowaną do dorosłego odbiorcy...) Nie, nie. Problem tkwi w fakcie, że moja wrażliwość, rozumowanie świata i problemy z którymi na co dzień się w mojej głowie mierzę są na tyle inne od „przeciętnego obywatela” i niekonwencjonalne, że zwyczajnie ciężko mi znaleźć książkę która by mi pasowała, gdyż zwykle zwyczajnie jest mi cholernie trudno utożsamić się z bohaterem i jego problemami. I nie, nie chcę tu szpanować jaki to ja jestem unikatowy, a po prostu mówię o zwyczajnej obserwacji. Chyba najklasyczniejszy przykład jaki zawsze podaję to „Buszujący w Zbożu”. Tak, każdy chłopiec widzi w tym bohaterze role-model i jest powalony jaki to ten bohater mimo młodego wieku dorosły... Ja autentycznie całą książkę miałem wrażenie, że patrzę na stękającego, niezadowolonego z życiem męczyduszę z którego problemów już dawno wyrosłem i były dla mnie zwyczajnie śmieszne (I to było na lata nim poznałem powszechną opinię na temat tej książki!) 

 O! Ta książka jest o chłopaku na wydziale malarstwa co nęka się z trudnym życiem studenta jak Ty, powinna ci się spodobać, wszystkiego najlepszego!”-  ktoś powie, a Ja jakbym się wysilał i trudził nie jestem wstanie przebrnąć przez pierwszy rozdział. Przykro mi ale mam zwyczajnie inny punkt widzenia na życie i tylko dla tego, że postać może przypominać mnie zewnętrznymi czynnikami, nie zmienia faktu, że w środku takie z nas bliźniaki jak z Arnolda Schwarzeneggera i Dannego De Vito. Może po prostu te rzeczy nie grają dla mnie roli. Sam nie wiem, ale ciężko jest mi zagłębiać się w losy bohatera którego problemy są dla mnie kompletnie nie istotne bądź  ma tak nieporywającą mnie osobowość, że autentycznie jego losy są mi obojętnie, a czytałem już kilka książek gdzie choć bohater podzielał moje problemy wewnętrzne jego natura czy narracja (pisania ewidentnie przez człowieka który poznaje dylemat z drugiej ręki) zwyczajnie nie pozwoliły mi się wtopić w powieść na tyle bym to odczuł.  

„Uratuj mnie” (Get Me out of Here) Rachel Reiland to dla mnie wzorcowy przykład książki która nie tylko wciągnęła mnie, wzruszyła i przejęła, ale 100% utożsamiałem się z bohaterką jej frustracjami i przeżyciami. Naprawdę ciężko mi napisać o czym jest ta autobiografia by nie brzmiało to zbyt banalnie. Ot, kilka lat z życia Rachel, jej męczarniach wynikających z pogranicznego zaburzenia osobowości, o tym jak dotyka to jej rodzinę, jej relacje z dzieckiem, a przede wszystkim te trzymające w napięciu terapie z doktorem Padgettem, którego raz kocha jak ojca, a raz serdecznie nienawidzi. Problem czasem pozornie proste, ale jednak zawsze mające bardzo głębokie dno, bolesne (niekiedy zbyt łatwe do rozdrapanie), ale zawsze otwierające drzwi nowych możliwości prowadzącemu ku szczęśliwemu zakończenu... To nie jakaś magiczna Frojdowska Kozetka gdzie problem rozwiązuje się po jednej sesji, a długi proces w czasie którego stopniowo rozwiązują się problemy bohaterki. Na swój sposób to poprostu seria dialogów z terapii (chwilami wydają się nienaturalnie krótkie, ale jasne jest, że zostały okrojone tylko do najistotniejszych wątków) Czy przeszkadzała mi w tym odmienna płeć głównej postaci, fakt, że ma męża i dzieci, różnice w biografii czy kompletnie inne miejsce urodzenia? Ani trochę, a je dnak emocjonalnie  “opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie” idealnie przekładała się na moje obecne życie i problemy. Czy pomógł fakt, że dzielimy bordeline? Naturalnie, ale gdyby nie „pokrewna dusza” jaką była dla mnie Rachel zapewne nie zrobiłoby mi różnicy.

Dodatkowo lekka pierwszo-osobowa narracja dzięki której do reszty mogłem wtopić się w jej przeżycia. Czułem jak gniew, żal, a chwilami nawet strach narastały we mnie gdy działo się to w umyśle Rachel  i czułem błogą ulgę na terapiach gdzie doktor Padgett wręcz oczyszczał jej umysł z nękających ją problemów. To oczywiście żaden ewenement przeżywać emocję czytając książkę, jednak przyznam otwarcie, że minęło sporo czasu od kiedy miałem tak – bądź przeklęty XXI wieku, że wmuszasz we mnie tę terminologię – świetnie dopasowany awatar dzięki któremu przeżyłem tak przepiękny emocjonalny roller coaster, dzięki któremu czułem przyjemność i szczerą satysfakcję po odłożeniu lektury. To książka po której człowiek czuje się nie tylko mądrzejszy ale w czasie lektury przeleciało mu przez myśl tyle refleksji, że i w jakimś stopniu czuje się także lepiej na temat samego siebie.   Sam Padgett to także niezwykle intrygująca postać. Pomimo całej "białej kartki" i pewnej wrodzonej dla psychoterapeuty neutralności mieszanej w wrażeniem "wszechwiedzącego guru" jest ciągle niezwykle ludzki i równie łatwy to utożsamienia sie. Choć nie okazuje tak otwarcie emocji czuć je wyraźnie i promieniuje cudowną ojczynną empatią. Podoba mi się, że książka porusza też kwestie religijne, relację z Bogiem i fakt, że nauka Kościoła Katolickiego nie musi się ani trochę wykluczać z tym co mówi nam  współczesna psychologia. yć może były ze dwa pytania na które nie dostałem odpowiedzi, ale podobnie jak bohaterce jest mi już to na tę chwilę obojętne.

Prawdopodobnie do innych rozterki Rachel nie trafią w ogóle i lektura zanudzi ich śmiertelnie. Szkoda. Póki co polecam ją każdemu kto spragnionemu czegoś niezwykle głębokiego, a zarazem opowiedzianego w sposób dzięki któremu w lekturze nie przeszkadza ciężar tematu. Być może najlepsza książka jaką przeczytałem w ostatnich latach i być może żałuję tylko, że nie miałem z nią wcześniej styczności.



            ~Meciej Kur