wtorek, 2 października 2012

URATUJ MNIE (Rachel Reiland)






Przyznaję to otwarcie – nie jestem łatwym człowiekiem, a już na pewno skomplikowanym do rozgryzienia jeśli idzie o polecanie lektur. To przykre, gdyż choć liczne orografy wynikające z mojej dysleksji mogą utrzymywać was w odwrotnym przekonaniu istny bibliofil ze mnie. W podstawówce dostawałem jakieś nagrody bo miałem zawsze największą liczbę wypożyczonych książek na koncie, w liceum rozwaliłem mojej polonistce światopogląd mając przyjemność w czytaniu – jej zdaniem nie możliwej do przyswojenia – „Boskiej Komedii”, a na tę chwilę umilam sobie wieczory „”Czystą Anarchią” Woody’ego Allena na przemian z „Lotem nad Kukułczym Gniazdem” (czy książka czy film lepszy ciężko orzec, ale moje poglądy co dopewnej protagonistki pozostaną nie zmienione)

Niestety! Jak każdy kto mnie zna zdążył zauważyć naturę mam specyficzną i nie chodzi o moją silnie rozwiniętą dziecięcą stronę dzięki której czerpię autentyczną przyjemność w ponownym czytaniu „Mikołajka”, książek Astrid Lindgren, „Alicji po drugiej stornie lustra” czy „Pinokia” Collodiego (choć czy te dwie ostatnie są książkami dla dzieci to już kwestia ogromnej debaty... Do diaska! „Mikołajek” w oryginalnej intencji miał być bardziej satyrą na temat wspomnień z dzieciństwa kierowaną do dorosłego odbiorcy...) Nie, nie. Problem tkwi w fakcie, że moja wrażliwość, rozumowanie świata i problemy z którymi na co dzień się w mojej głowie mierzę są na tyle inne od „przeciętnego obywatela” i niekonwencjonalne, że zwyczajnie ciężko mi znaleźć książkę która by mi pasowała, gdyż zwykle zwyczajnie jest mi cholernie trudno utożsamić się z bohaterem i jego problemami. I nie, nie chcę tu szpanować jaki to ja jestem unikatowy, a po prostu mówię o zwyczajnej obserwacji. Chyba najklasyczniejszy przykład jaki zawsze podaję to „Buszujący w Zbożu”. Tak, każdy chłopiec widzi w tym bohaterze role-model i jest powalony jaki to ten bohater mimo młodego wieku dorosły... Ja autentycznie całą książkę miałem wrażenie, że patrzę na stękającego, niezadowolonego z życiem męczyduszę z którego problemów już dawno wyrosłem i były dla mnie zwyczajnie śmieszne (I to było na lata nim poznałem powszechną opinię na temat tej książki!) 

 O! Ta książka jest o chłopaku na wydziale malarstwa co nęka się z trudnym życiem studenta jak Ty, powinna ci się spodobać, wszystkiego najlepszego!”-  ktoś powie, a Ja jakbym się wysilał i trudził nie jestem wstanie przebrnąć przez pierwszy rozdział. Przykro mi ale mam zwyczajnie inny punkt widzenia na życie i tylko dla tego, że postać może przypominać mnie zewnętrznymi czynnikami, nie zmienia faktu, że w środku takie z nas bliźniaki jak z Arnolda Schwarzeneggera i Dannego De Vito. Może po prostu te rzeczy nie grają dla mnie roli. Sam nie wiem, ale ciężko jest mi zagłębiać się w losy bohatera którego problemy są dla mnie kompletnie nie istotne bądź  ma tak nieporywającą mnie osobowość, że autentycznie jego losy są mi obojętnie, a czytałem już kilka książek gdzie choć bohater podzielał moje problemy wewnętrzne jego natura czy narracja (pisania ewidentnie przez człowieka który poznaje dylemat z drugiej ręki) zwyczajnie nie pozwoliły mi się wtopić w powieść na tyle bym to odczuł.  

„Uratuj mnie” (Get Me out of Here) Rachel Reiland to dla mnie wzorcowy przykład książki która nie tylko wciągnęła mnie, wzruszyła i przejęła, ale 100% utożsamiałem się z bohaterką jej frustracjami i przeżyciami. Naprawdę ciężko mi napisać o czym jest ta autobiografia by nie brzmiało to zbyt banalnie. Ot, kilka lat z życia Rachel, jej męczarniach wynikających z pogranicznego zaburzenia osobowości, o tym jak dotyka to jej rodzinę, jej relacje z dzieckiem, a przede wszystkim te trzymające w napięciu terapie z doktorem Padgettem, którego raz kocha jak ojca, a raz serdecznie nienawidzi. Problem czasem pozornie proste, ale jednak zawsze mające bardzo głębokie dno, bolesne (niekiedy zbyt łatwe do rozdrapanie), ale zawsze otwierające drzwi nowych możliwości prowadzącemu ku szczęśliwemu zakończenu... To nie jakaś magiczna Frojdowska Kozetka gdzie problem rozwiązuje się po jednej sesji, a długi proces w czasie którego stopniowo rozwiązują się problemy bohaterki. Na swój sposób to poprostu seria dialogów z terapii (chwilami wydają się nienaturalnie krótkie, ale jasne jest, że zostały okrojone tylko do najistotniejszych wątków) Czy przeszkadzała mi w tym odmienna płeć głównej postaci, fakt, że ma męża i dzieci, różnice w biografii czy kompletnie inne miejsce urodzenia? Ani trochę, a je dnak emocjonalnie  “opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie” idealnie przekładała się na moje obecne życie i problemy. Czy pomógł fakt, że dzielimy bordeline? Naturalnie, ale gdyby nie „pokrewna dusza” jaką była dla mnie Rachel zapewne nie zrobiłoby mi różnicy.

Dodatkowo lekka pierwszo-osobowa narracja dzięki której do reszty mogłem wtopić się w jej przeżycia. Czułem jak gniew, żal, a chwilami nawet strach narastały we mnie gdy działo się to w umyśle Rachel  i czułem błogą ulgę na terapiach gdzie doktor Padgett wręcz oczyszczał jej umysł z nękających ją problemów. To oczywiście żaden ewenement przeżywać emocję czytając książkę, jednak przyznam otwarcie, że minęło sporo czasu od kiedy miałem tak – bądź przeklęty XXI wieku, że wmuszasz we mnie tę terminologię – świetnie dopasowany awatar dzięki któremu przeżyłem tak przepiękny emocjonalny roller coaster, dzięki któremu czułem przyjemność i szczerą satysfakcję po odłożeniu lektury. To książka po której człowiek czuje się nie tylko mądrzejszy ale w czasie lektury przeleciało mu przez myśl tyle refleksji, że i w jakimś stopniu czuje się także lepiej na temat samego siebie.   Sam Padgett to także niezwykle intrygująca postać. Pomimo całej "białej kartki" i pewnej wrodzonej dla psychoterapeuty neutralności mieszanej w wrażeniem "wszechwiedzącego guru" jest ciągle niezwykle ludzki i równie łatwy to utożsamienia sie. Choć nie okazuje tak otwarcie emocji czuć je wyraźnie i promieniuje cudowną ojczynną empatią. Podoba mi się, że książka porusza też kwestie religijne, relację z Bogiem i fakt, że nauka Kościoła Katolickiego nie musi się ani trochę wykluczać z tym co mówi nam  współczesna psychologia. yć może były ze dwa pytania na które nie dostałem odpowiedzi, ale podobnie jak bohaterce jest mi już to na tę chwilę obojętne.

Prawdopodobnie do innych rozterki Rachel nie trafią w ogóle i lektura zanudzi ich śmiertelnie. Szkoda. Póki co polecam ją każdemu kto spragnionemu czegoś niezwykle głębokiego, a zarazem opowiedzianego w sposób dzięki któremu w lekturze nie przeszkadza ciężar tematu. Być może najlepsza książka jaką przeczytałem w ostatnich latach i być może żałuję tylko, że nie miałem z nią wcześniej styczności.



            ~Meciej Kur


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz