Przyznaję to otwarcie – nie jestem
łatwym człowiekiem, a już na pewno skomplikowanym do rozgryzienia jeśli idzie o
polecanie lektur. To przykre, gdyż choć liczne orografy wynikające z mojej
dysleksji mogą utrzymywać was w odwrotnym przekonaniu istny bibliofil ze mnie.
W podstawówce dostawałem jakieś nagrody bo miałem zawsze największą liczbę wypożyczonych
książek na koncie, w liceum rozwaliłem mojej polonistce światopogląd mając
przyjemność w czytaniu – jej zdaniem nie możliwej do przyswojenia – „Boskiej Komedii”, a na tę chwilę umilam
sobie wieczory „”Czystą Anarchią” Woody’ego
Allena na przemian z „Lotem nad Kukułczym
Gniazdem” (czy książka czy film lepszy ciężko orzec, ale moje poglądy co dopewnej protagonistki pozostaną nie zmienione)
Niestety! Jak każdy kto mnie zna zdążył
zauważyć naturę mam specyficzną i nie chodzi o moją silnie rozwiniętą dziecięcą
stronę dzięki której czerpię autentyczną przyjemność w ponownym czytaniu „Mikołajka”, książek Astrid Lindgren, „Alicji po drugiej stornie lustra” czy „Pinokia” Collodiego (choć czy te dwie
ostatnie są książkami dla dzieci to już kwestia ogromnej debaty... Do diaska! „Mikołajek” w oryginalnej intencji miał
być bardziej satyrą na temat wspomnień z dzieciństwa kierowaną do dorosłego odbiorcy...)
Nie, nie. Problem tkwi w fakcie, że moja wrażliwość, rozumowanie świata i
problemy z którymi na co dzień się w mojej głowie mierzę są na tyle inne od „przeciętnego
obywatela” i niekonwencjonalne, że zwyczajnie ciężko mi znaleźć książkę która
by mi pasowała, gdyż zwykle zwyczajnie jest mi cholernie trudno utożsamić się z
bohaterem i jego problemami. I nie, nie chcę tu szpanować jaki to ja jestem
unikatowy, a po prostu mówię o zwyczajnej obserwacji. Chyba najklasyczniejszy
przykład jaki zawsze podaję to „Buszujący
w Zbożu”. Tak, każdy chłopiec widzi w tym bohaterze role-model i jest
powalony jaki to ten bohater mimo młodego wieku dorosły... Ja autentycznie całą
książkę miałem wrażenie, że patrzę na stękającego, niezadowolonego z życiem męczyduszę
z którego problemów już dawno wyrosłem i były dla mnie zwyczajnie śmieszne (I
to było na lata nim poznałem powszechną opinię na temat tej książki!)
„O! Ta książka jest o chłopaku na wydziale
malarstwa co nęka się z trudnym życiem studenta jak Ty, powinna ci się spodobać,
wszystkiego najlepszego!”- ktoś
powie, a Ja jakbym się wysilał i trudził nie jestem wstanie przebrnąć przez
pierwszy rozdział. Przykro mi ale mam zwyczajnie inny punkt widzenia na życie i
tylko dla tego, że postać może przypominać mnie zewnętrznymi czynnikami, nie
zmienia faktu, że w środku takie z nas bliźniaki jak z Arnolda Schwarzeneggera
i Dannego De Vito. Może po prostu te rzeczy nie grają dla mnie roli. Sam nie
wiem, ale ciężko jest mi zagłębiać się w losy bohatera którego problemy są dla
mnie kompletnie nie istotne bądź ma tak
nieporywającą mnie osobowość, że autentycznie jego losy są mi obojętnie, a
czytałem już kilka książek gdzie choć bohater podzielał moje problemy
wewnętrzne jego natura czy narracja (pisania ewidentnie przez człowieka który
poznaje dylemat z drugiej ręki) zwyczajnie nie pozwoliły mi się wtopić w
powieść na tyle bym to odczuł.
„Uratuj mnie” (Get Me out of Here) Rachel
Reiland to dla mnie wzorcowy przykład książki która nie tylko wciągnęła mnie,
wzruszyła i przejęła, ale 100% utożsamiałem się z bohaterką jej frustracjami i
przeżyciami. Naprawdę ciężko mi napisać o czym jest ta autobiografia by nie
brzmiało to zbyt banalnie. Ot, kilka lat z życia Rachel, jej męczarniach
wynikających z pogranicznego zaburzenia osobowości, o tym jak dotyka to jej
rodzinę, jej relacje z dzieckiem, a przede wszystkim te trzymające w napięciu
terapie z doktorem Padgettem, którego raz kocha jak ojca, a raz serdecznie
nienawidzi. Problem czasem pozornie proste, ale jednak zawsze mające bardzo
głębokie dno, bolesne (niekiedy zbyt łatwe do rozdrapanie), ale zawsze otwierające drzwi nowych możliwości prowadzącemu
ku szczęśliwemu zakończenu... To nie jakaś magiczna Frojdowska Kozetka gdzie problem rozwiązuje się po jednej sesji, a długi proces w czasie którego stopniowo rozwiązują się problemy bohaterki. Na swój sposób to poprostu seria dialogów z terapii (chwilami wydają się nienaturalnie krótkie, ale jasne jest, że zostały okrojone tylko do najistotniejszych wątków) Czy przeszkadzała mi w tym odmienna płeć głównej postaci, fakt,
że ma męża i dzieci, różnice w biografii czy kompletnie inne miejsce urodzenia?
Ani trochę, a je dnak emocjonalnie “opowieść
o złym życiu i dobrym psychoterapeucie” idealnie przekładała się na moje obecne życie
i problemy. Czy pomógł fakt, że dzielimy bordeline? Naturalnie, ale gdyby nie „pokrewna
dusza” jaką była dla mnie Rachel zapewne nie zrobiłoby mi różnicy.
Dodatkowo lekka pierwszo-osobowa
narracja dzięki której do reszty mogłem wtopić się w jej przeżycia. Czułem jak
gniew, żal, a chwilami nawet strach narastały we mnie gdy działo się to w umyśle
Rachel i czułem błogą ulgę na terapiach
gdzie doktor Padgett wręcz oczyszczał jej umysł z nękających ją problemów. To
oczywiście żaden ewenement przeżywać emocję czytając książkę, jednak przyznam
otwarcie, że minęło sporo czasu od kiedy miałem tak – bądź przeklęty XXI wieku,
że wmuszasz we mnie tę terminologię – świetnie dopasowany awatar dzięki któremu
przeżyłem tak przepiękny emocjonalny roller coaster, dzięki któremu czułem
przyjemność i szczerą satysfakcję po odłożeniu lektury. To książka po której
człowiek czuje się nie tylko mądrzejszy ale w czasie lektury przeleciało mu
przez myśl tyle refleksji, że i w jakimś stopniu czuje się także lepiej na
temat samego siebie. Sam Padgett to także niezwykle intrygująca postać. Pomimo całej "białej kartki" i pewnej wrodzonej dla psychoterapeuty neutralności mieszanej w wrażeniem "wszechwiedzącego guru" jest ciągle niezwykle ludzki i równie łatwy to utożsamienia sie. Choć nie okazuje tak otwarcie emocji czuć je wyraźnie i promieniuje cudowną ojczynną empatią. Podoba mi się, że książka porusza też kwestie religijne, relację z Bogiem i fakt, że nauka Kościoła Katolickiego nie musi się ani trochę wykluczać z tym co mówi nam współczesna psychologia. yć może były ze dwa pytania na które nie dostałem odpowiedzi, ale podobnie jak bohaterce jest mi już to na tę chwilę obojętne.
Prawdopodobnie do innych rozterki Rachel
nie trafią w ogóle i lektura zanudzi ich śmiertelnie. Szkoda. Póki co polecam ją
każdemu kto spragnionemu czegoś niezwykle głębokiego, a zarazem opowiedzianego
w sposób dzięki któremu w lekturze nie przeszkadza ciężar tematu. Być może
najlepsza książka jaką przeczytałem w ostatnich latach i być może żałuję tylko,
że nie miałem z nią wcześniej styczności.
~Meciej Kur
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz