piątek, 11 lutego 2011

Ci fenomenalni Bracia Marx!

Każdy kto mnie zna wie, że Bracia Marx mają specjalne miejsce w moim serduszku.

Dla niewtajemniczonych Marksowie byli rodziną komików z których każdy wykształcił sobie jakąś unikatową i groteskową osobowość – Groucho był bezczelnym i bombardującym ripostami babiarzem, Chico był mówiącym z włoskim akcentem, prezentującym mieszankę naiwności i cwaniactwa pianistą, Harpo był niemym, acz posiadającym mimikę przy której Chaplin się chowa, surrealnym cudakiem, a Zeppo był... Normalny (nie zmienia to jednak faktu, że tu i tam miał swoje momenty).
Był też ponoć PIĄTY Brat Marx – Karol... Tfu! Gummo. Ale On towarzyszył gromadce tylko w wersjach scenicznych.
Grzechem było nie wspomnieć o Margaret Dumont która zagrała w wielu filmach – prawie zawsze będąc bogatą wdową, do której Groucho się dowala z oczywistych powodów ($$$) która dla mnie była równie ważną częścią mieszanki Marksowej formuły co każdego z trójki/czwórki.


Komedie Braci Marx wyśmienicie przetrwały próby czasu. Filmy ich zawsze serwowały gradobicie żartów słownych, humoru sytuacyjnego i absurdalnego – które nie zestarzały się ani trochę. Ba! Sam byłem zdumiony ile z ich gagów mnie totalnie zaskoczyło/powaliło (głównie Harpo)

W ramach bycia nienormalnym fanatykiem odświeżyłem sobie WSZYSTKIE ich filmy pod rząd i ponad fakt, że WSZYSTKIE CIĄGLE BAWIĄ uznałem, że dam swoje dwa grosze na temat poszczególnych odsłon :


THE COCOANUTS  (1929)
Pierwszy film z Marksami, będący adaptacją sztuki scenicznej... i to największa jego wada, gdyż choć żarty są zabawne, wykonanie ocieka „teatralnością”, jest parę żartów które średnio wychodzą na ekranie, a na dokładkę obraz w paru momentach jest niewyraźny. Jest też moment, gdy Harpo szepcze komuś coś na ucho, co ciutek rozprasza, bo jego postać z założenia ma być NIEMA – ale z drugiej strony nie jest powiedziane by odbiorca na serio coś usłyszał, więc można na to przymrużyć oko.

Odkładając te minusiki na bok – Film bawi i zadziwiające jest jak postacie Marksów nie zmieniły się specjalnie w kontraście do późniejszych filmów. Fabuła jest banalna, i służy jako pretekst do serii skeczy więc polecam ten film tylko dla tych którzy Marksów już kochają więc brak fabuły nie będzie dla nich przeszkodą.
OCENA : 3+/4 -


 ANIMAL CRAKERS (1930)
Film niewiele różni się od wcześniejszego. Jakościowo lepszy, choć znów czuć wszechobecną teatralność (chwilami rzuca się w oczy bardziej niż we wcześniejszym), ale humorystycznie nieco lepszy (nawet Zeppo ma swój mały moment) Ciągle bawi mnie fakt, że postać Harpo w tej odsłonie nazywa się po prostu... "The Profesor"!
OCENA : 4 -




MONKEY BUISNESS (1931)
Świetny! Fabułę można streścić : Bracia Marks dostali się na gapę na statek. Kropka.
Pierwsze pół godzinny to po prostu seria gagów z nimi uciekającymi przed chcącym ich schwytać kapitanem, a gdy się zaczyna budować intryga gangsterska jest wyśmienicie wpleciona w absurd sytuacji. Zeppo (który we wcześniejszych był praktycznie postacią epizodyczną) jest tu całkiem aktywny w historie, przynajmniej ma własny wątek i jest w swoim zakresie zabawny.
Ostatnia 1/3 wypada słabiej, ale szczerze mówiąc na pierwszych 2/3 bawiłem się lepiej, niż na obu wcześniejszych filmach. Scena z Harpo w teatrzyku kukiełkowym – cudo, scena gdzie bracia udają Maurice Chevaliera - cudo (mało znanego w Polsce niestety, a szkoda)

Także w filmie to jedyny moment gdy słyszymy głos Harpo i to śpiewającego... tylko, że z Offu :)
OCENA : 5 -




HORSE FEATHERS (1932)
A tu poza humorem fajna fabułka :
Groucho zostaje dyrektorem uczelni (mhhh!!!) i wynajmuje rugbistów Chico i Harppo (mhhh!!!) by pomogli wygrać drużynie jego szkoły wygrać niezwykle ważny mecz. W między czasie syn Groucho Zeppo (mhhh) zakochuje się w tej samej kobiecie co ojciec, a niebawem Chico i Harrpo wkraczają w trójkąt miłosny, robiąc z niego... Pięciokąt?

W każdym razie pomysł by wszyscy Marksowie rywalizowali o jedną dziewczynę, fajny i cieszę się, że go zrealizowali.
Być może najbliższy film Marksów do przedawnienia, a w każdym razie trzeba uświadomić sobie w jakim okresie to się dzieje, bo w filmie jest trochę dowcipów o prohibicji, jak i kręci się wokół konceptu „Wdowy Collage’owej” (czyt. kobieta która mieszka na terenie uniwerka szukając sobie męża)
OCENA : 4 +



DUCK SOUP (1933)
Głupio mi się przyznać, bo wszyscy powszechnie gadają, że JEST TO NAJLEPSZA KOMEDIA Z BRACI MARX iż... Mają rację!

Były ze dwa przewidywalne gagi (głównie dla tego, gdyż do bólu zostały później zapożyczone w innych filmach) i jest coś w fabule przez co się nieco zdezorientowałem przy pierwszym seansie. Oto niewielkie (fikcyjne) państewko Freedonia, przeżywa kryzys. By ratować swoją ojczyznę pewna bogata dama (Margaret Dumont, bo kto inny?) godzi się dać zbankrutowanemu narodowi ogromną sumę pieniędzy, ale wyłącznie pod warunkiem jeśli ministrowie zechcą obrać Rufusa J. Firefly’a (Groucho) przywódcą.

Ok... więc skąd się znają? Kim Rufus był wcześniej? Na jakiej zasadzie Dumont ma o nim tak dobrą reputację, jeśli od pierwszej sceny jej ubliża? Nic nie wiadomo...  ale może za logicznie jak na ten film myślę, gdyż nie istotne tak naprawdę kim był Rufus, a jaki jest  - gdyż to Groucho do kwadratu! Zresztą „Kacza Zupa” wydaje się najlepiej wykorzystywać osobowość, każdego z czterech Marksów, którzy promieniują osobowością... Nawet ZEPPO ma swoje momenty (z czego większość to wynik interakcji z Groucho... ale jednak).

Każda sekwencja z osobna to perełka, z czego część działa za równo w kontekście filmu jak i jako osobne skecze, ale też jest mrowie takich gagów które się nakręcają coraz bardziej z każdą sceną (Płakałem ze śmiechu kiedy Groucho po raz trzeci policzkuje przywódcę sąsiedniego państwa!)

Żarty słowne – miodzio, żarty sytuacyjne – miodzio, slapstik – miodzio, jakiejś surrealne wstawki Harpo –miodzio, numery muzyczne – miodzio (wpadają w ucho i chce się je oglądać ponownie i ponownie.)

Co tu dodać? JEDNA Z NAJLEPSZYCH KOMEDII W HISTORII!!!
No i z tej części pochodzi jeden z moich ulubionych cytatów :
“ If you think this country's bad off now, just wait 'til I get through with it” (Coś co powinien w ramach uczciwości wygłosić na dzień dobry każdy nowo wybrany prezydent jakiekolwiek państwa na świecie, nie prawdaż?)
OCENA : 6!!!! (bo 49 się nie dało)



A NIGHT AT THE OPERA (1935)
Chyba najlepiej kojarzony sobie film Marxów z tytułu i zdaniem wielu ich drugi najlepszy film braci Marx”… Mhhh… bo ja wiem. Nie jest to może mój drugi czy trzeci ulubiony, ale definitywnie jeden z lepszych.
Po tym filmie prawie wszystkie kręcą się wokół schematu „bracia Marx pomagają parze zakochanych przezwyciężyć przeszkody”, (a zarazem postacie są może nieco mniej chaotyczne, a bardziej ludzkie) i pierwszy bez Zeppo... choć jest w nim postać „głównego zakochanego”, który praktycznie jest Zeppem tego filmu (jak i każdy inny po nim).
OCENA : 6!!! (w oczach świata) 4 + (w moich)


Poniższa scena jest uważana, za jedną z najlpopularniejszych sekwencji Marksów (choć moim zdanem mają sporo lepszych) :

 

A DAY AT THE RACES (1937) 
Równie dobry co powyższy – i dobry humor i przyjemna, posuwająca się do przodu fabuła.
Z tego filmu pochodzi słynna scena z Chico sprzedającym lody „tusi-frutsi”, która faktycznie jest jednym z najzabawniejszych momentów serii.
Jedno co żałuję, że wycieli z niego piosenkę, którą Groucho nagrał po latach i faktycznie bardzo fajna i ociekająca „Marxowością” :


OCENA : 5

 

ROOM SERVICE (1938) 
Jeden z ich najmniej znanych filmów, a szkoda bo jest rewelacyjnie zabawny (także to jedyna część która nie jest na podstawie scenariusza który powstał z myślą o nich, choć na szczęście jeden z bohaterów był niemy, a inny miał włoski akcent). Bracia Marx są w pokoju hotelowym za który nie mają jak zapłacić i szukają sposobu by nie zostać wywalonymi...  W sumie szkoda, że w tym nie zagrał Zeppo, bo postać która go zastępuje ma scenariuszowo sporo komicznych momentów.
OCENA : 4 +
 

AT THE CIRCUS  (1939) 
Ten sam schemat co „Opera” i „Na wyścigach” choć, o tyle fajny, dzięki mrowiu scen Harpo „współpracującym” ze zwierzętami (w tym scena w której jedzie na strusiu!), a także muzycznie to jedna z moich ulubionych części (nawet piosenka zakochany „Two bids love” pomimo kiczowatości wpada w ucho) z czego być możne najbardziej znana jest „Lidia” (nawet Don Rosa do tej sceny oddał swój pokłon) :


OCENA : 5


GO WEST (1940) 
Humorystycznie taki przeciętniak, choć jak ktoś lubi sceny akcji (typowe dla filmów z tego okresu) to pościg za pociągiem w ostatniej 1/4 filmu trzyma w napięciu.
W tym filmie najmocniej czuć silny kontrast  z pierwszymi, gdzie Marksowie pomimo swojej natury kanciarzy i pasożytów są jednocześnie niezwykle szlachetni i dobroduszni, zrzucając wszystko gdy trzeba pomóc parze zakochanych, zostawiając bezczelne zagrywki jako broń którą obrzydzają życie antagonistą.... Co nie wadzi, bo są równie fajni jako bezinteresowni aniołowie stróżowie, co antybohaterowie.
I wiem, że to kiczowate jak diabli ale lubię bardzo tę piosenkę :

OCENA : 4

THE BIG STORE (1941)
Chyba mój DRUGI ULUBIONY film z Marksami, a na pewno posiadający mój ulubiony numer muzyczny  - „Sing while you sell” (No, może te z „Kaczej Zupy” są równie dobre).

Tak, to były lepsze czasy, gdzie ludzie nie oczekiwali, że fabuła filmu będzie pędzić łeb na szyję, tylko wszystko rozwijało się powoli i twórcy mogli pozwolić sobie tu i tam na  dziesięciominutowe numery muzyczne.
Co tu dodać? Mhhh... Zwykle w Chico i Harpo już się znają, tu dla odmiany Harpo jest asystentem Groucho – ot urozmaicenie.
OCENA : 6


A NIGHT IN CASABLANCA  (1946)
Od strony treściowej być może najbardziej trzymająca w napięciu część (sporo akcji, zwłaszcza w końcówce) ale humorystycznie z kolei jedna z najmniej zapadających w pamięci części (jeśli by nie liczyć sceny pojedynkującego się na miecze Harpo).
OCENA : 4 -


LOVE HAPPY (1949) 
Film ten powszechnie uważany za najsłabszy Marksów, jednak są dwa sposoby patrzenia na tą sprawę :
 Jeśli potraktować film jako solowy film o przygodach Harpo to wypada wyśmienicie – nie tylko ma masę genialnych momentów, ale w filmie pada chyba każdy typowy dla niego element (na oko można nawet powiedzieć, że więcej go na ekranie niż w jakimkolwiek innym wcześniejszym filmie), praktycznie całość to taki „A Harpo movie”.



Jeśli jednak to potraktować to jako film o „Braciach Marx”  - Już słabiej, bo Chico choć też gra drugą najważniejszą rolę to nie robi nic specjalnie śmiesznego (jest też moment gdy bierze lód w rękę i mówi – prawie do widza - „Tutsi-frutsi” która wywołuje skrzywienie nosa – takie „oczko” na siłę), ale najmarniej wypada tu Groucho który jest w całym filmie łącznie może z sześć minut, jego postać jest ewidentnie dopisana na siłę, przez pierwszą godzinę jest prawie nieobecny nie licząc ze dwóch wstawek w roli pana narratora, mało ma swoich typowych tekścików, różni się wyglądem (dla odmiany cienkie wąsy) dopiero w ostatniej scenie ma jakąś interakcję z Harpo a potem z Chicho.  Rzekłbym nawet, że jest coś irytującego gdy się już pojawia, bo jakby tak wyciąć sceny z nim nie zrobiło by tak wielkiej różnicy, no może nie licząc końcówki.
Dla fanów Harpo – film świetny bo i go więcej, a i w swoim ostatnim występie dał radę tym i owym zaskoczyć, dla fanów całej trójki już gorzej bo Groucho jak na lekarstwo i nie czuć typowo Marksowej dynamiki (ale ciężko by tak było jeśli w filmie nie ma ani jednej sceny w której by byli całą trójką razem)
OCENA : 4 + (za Harppo)/ 3 (za  całokrztałt)





A GIRL IN EVERY PORT (1952)

Być może jakieś wynagrodzenie za wcześniejszy film, bo tu dla odmiany tu mamy samego Groucho.... Przez co w żadnym stopniu nie kwalifikuje się on jako film z Braćmi Marx, ale umieściłem go ponieważ Groucho w nim gra... No cóż, tę samą postać co zawsze.
Ot zabawna historia o dwóch członków marynarki którzy postanawiają spróbować swoich szans w zawrotnym świecie wyścigów konnych (których wątek jest równie ciekawie wykorzystany co w „Dniu na wyścigach”, jak nie lepiej
).
Komedia ma kompletnie inną dynamikę niż powyższe filmy, ale mimo tego bawi, William Bendix wypada świetnie jako tępawy kompan Groucho  i jest pewna „prosta” we wszystkim dzięki czemu ogląda się przyjemnie.
Jedno co mnie gryzie to aktorka Marie Wilson, która gra główną postać kobiecą, a zarazem strasznie tępą blondynkę. Dowcipy o jej tępocie były by zabawne ale jest coś straszliwie „plastikowego” w jej grze aktorki, przez co wypadają marnie... w sumie bardziej bawi jak kiepsko udaje durnotę, niż jej durnota ogółem.
OCENA : 4


I tyle. Idę ustrzelić słonia w samej piżamie (skąd ma piżamę nigdy do tego nie dojdę)
~Pan Miluś

1 komentarz: