niedziela, 9 grudnia 2012

Recenzja - Frankenweenie (2012)





Może kogoś to zszokuje ale nie jestem jakimś mega wielkim oryginalnego „Frankenweenie”, krótkiego metrażu który Burton zrobił gdzieś w latach 80’siątych. Pomysł ciekawy ale ogół nie był jakoś powalający jak np. „Vicnent” – inne, bardzo wczesne dzieło Burto nim przeszedł do świata wielkiego kina. Byćmoże reżyser także nie czuł satysfakcji z projektu, gdyż nowy „Frankenweenie”ma wszystko co starej wersji brakowało.

Nie jest to jakiś „hype-wypasiony, zwariowana” komedia co bombarduje nas co scena pięćdziesięcioma gagami których dzisiaj tak wiele. Przeciwnie, podobnie jak „Fantastic Mr. Fox” film próbuje stworzyć nostalgiczną atmosferę jakbyśmy oglądali coś sprzed lat (i nie mówiętu o stylistyce horroru z lat 30’sty) Ot, prosta opowiastka o chłopców który nie może pogodzić się ze śmiercią psiaka więc postanawia przywrócić go ze zmarłych metodami dr. Frankensteina. Króluje spokojna atmosfera, humor jest subtelny (choć czarny i mroczny) i jak to Tim Burton panuje rewelacyjna atmosfera z całą masa ślicznych wizualnie momentów.

(I tak, pisałem o tym już pewien artykulik ale nie wadzi mi, że filmy Burtona są do siebie podobne. To się nazywa kino autorskie! Taki ma styl, takiego siętrzyma i wręcz oczekuję, że filmy Burtona osadzone będą w jego świecie! To jakby się czepiać rysownika, że ma taką, a nie inną kreskę... RANY!)

Akcja toczy się powoli, choć nabiera kopniaka energii w ostatniej 1/3 przeistaczając się w pełen stworów horror... I tym to właśnie jest – horrorem dla dzieci. Nie tak dobrym jak „Coralina” ale mimo wszystko bardzo przyjemnym [„Paranormana”nie kwalifikuję jako film dla dzieci] Oczywiście by nie było zielono szkoda tylko,że główny bohater jest najmniej interesującą rzeczą w filmie. O ile podoba mi się, że Sparky (imię psa) nie ma jakiejś „śmiesznej slapstickowej osobowości” a jest jak zwykły, normalny pies tak Wiktor (imię chłopca) to – jak to u Burtona –cichy i nie wyróżniający się niczym outsider... i nie miałbym problemu z taką postacią gdyby była pokazana ciutek ciekawiej. Sceny w których Wiktor rozgrywa swój plan wskrzeszenia psa czy sentymentalna rozmowa z nauczycielem prezentują się co prawda rewelacyjnie jednak
przez większość czasu chłopak prezentuje się z charakteru dosyć nijako. Być może to po części wina, że każda inna postać jest nie tylko rażąco "barwna" w swoim groteskowym wyglądzie ale i osobowości (mały garbus jest po porstu rozkoszny,  latający z kamerą Japończyk przekomiczny, a ilekroć na ekranie zjawiała się nawiedzona dziewczynka z kotem sala buchała śmiechem) przez co bohater zwyczajnie nie wyróżnia się niczym, tak jakby nie wyróżniał się w klasie o wiele bardziej "przebojowych"  dzieciaków. Miłość Wiktora do psa jest na szczęście na pierwszym miejscu i nadaje opowieści prawdziwego serca choć nie ukrywam, że byłoby mocniejsze gdybyśmy jako widzowie pokochali Wiktora tak samo mocno jak Sparky'ego.

Ogółem „Frankenweenie” to bardzo przyjemny i słodki, choć prosty filmik... Być może trochę za prosty, choć i tak uważam, że stanowi miłą i odświeżającą odmianę od pewnych nadmiernie zwariowanych animowanych komedii co widziałem w tym roku...
[Tak, uśmiałem się na „Hotelu Transylwania” ale chwilami postacie próbowały byćna siłę tak „głupkowate”, że robiło się to zwyczajnie drażniące i opowieśćtraciła na jakimkolwiek patosie. To trochę jak oglądanie zabawnego wujka co w pewnym momencie przestaje opowiadać autentycznie dowcipne anegdotki i zaczyna robić głupie miny jakbyś miał ciągle trzy lata... nagle żenujące to się robi... Choć oba filmy polecam tak samo!]


Pozdrawiam

Maciej K.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz