wtorek, 5 lutego 2013

RECENZJA : Monsieur Lazhar (2011) reż Philippe Falardeau

Ah! Wczoraj byłem w kinie na Panu Lazhar (Monsieur Lazhar) w reżyserii Philippe  Falardeau, którego polecam gorąco.
 
                                     

Nie jestem może ze snobów co stawiają francuskie kino nad Amerykańskie, ale to jeden z tych obrazków po którym widać wyraźne plusy tego pierwszego (Um....Kanadysko-francuskiego w każdym razie...)
 

Opowieść o nauczycielu który musi uczyć w klasie której wcześniejsza wychowawczyni popełniła samobójstwo zapewne w Amerykańskim wydaniu przesiąknięta byłaby kliszami, kiczem i zbędnymi komplikacjami by zagęścić akcje lub urozmaicić scenariusz. Tu wszystko jest opowiedziane w sposób niezwykle prosty i czarujący. Akcja toczy się powoli i rozgrywa się niezwykle naturalnie, a reżyser daje czas by na spokojnie poznać (i polubić) każdą postać. Zwłaszcza podoba mi się główny bohater. Nie jest to jakiś wyróżniający się, zwariowany nauczyciel co pomoże klasie zapomnieć o problemach, nie ma jakiejś misjiżyciowej gdzie ciągle musiał podkreślać o jaką stawkęwalczy czy nie ma jakiejśhiper traumy przez którą musi za wszelką cenęzainspirować młode umysły... Bashir (bo takie ma imię) to po prostu zwykły, sympatyczny facet choć zarazem nie można powiedzieć by był choć trochę nudny. Niby jest jedyny normalny w szkole ale zarazem strasznie niezręczny w tym co robi. Nie zawsze wychodzi mu budzenie autorytetu wśród uczniów ale zarazem jest dla nich budzącym zaufanie przyjacielem. Nie ma zakręconej osobowości ale wie kiedy popatrzeć na wszystko z przymrużeniem oka...

Humor swoją drogą to spory plus opowieści. Lubię szalenie „
Buntownika z wyboru” ale tam wszystkie zabawne wstawki były typowo Hollywoodzkie... Nie wiem jak to inaczej określić... Po prostu to nie typżartów co wiem, że wydarzyła się naprawdę ale jest wytworem scenarzysty. Tutaj humor jest tak naturalny i z życia wzięty, a zarazemśmiechowy, że czyni całośćo niebo bardziej wiarygodną. Zero sztuczności! Jasne, opowieść o dzieciach co się godzą ze śmiercią jest dramatyczna ale w prawdziwym życiu nie obyłoby siębez jakichś ironicznych komentarzy... i nie mówię tu o jakichś bezczelnych złośliwościach.

Swoją drogą to inne co wypadło świetnie – dzieciaki! Nie sąchamskie czy podłe ale nie są też wyidealizowane i mająprzejawy cynizmu. Nie mamy też standardowych stereotypów z „Mikołajka”,a nawet jak jakiś na taki wygląda nie razi to specjalnie i nie są jedno wymiarowe. Przez moment bałem się, że będzie jakiśzbędny romans ale nie – po prostu dostajemy komicznąsekwencję gdzie jedna z nauczycielek dowala się do Bashira, a temu wyraźnie Ona wisi, to tyle. Muzyka jest po prostu słodka i urokliwa, ale poza ostatnią sekwencją nie manipuluje emocjami widza. I wreszcie zmarła nauczycielka : Nie mamy żadnych retrospekcji, poza standardowymi napomknięciami (które ciężko nazwać szczerymi biorąc pod uwagę, że o „zmarłych się źle nie mówi”) nie wiemy jaka była, a co istotne choćtu i tam są poszlaki przyczyna jej samobójstwa nie jest nam znana. Odnoszęwrażenie, że nie tylko dodaje to jej postaci tajemniczy ale czyni to opowieśćbardziej uniwersalną. To z traumą i śmiercią się mierzymy, nie jej osobą...


Ogółem „
Pan Lazhar” to strasznie przyjemnie podana kromka życia i całkiem smakowita. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakiegoś minusa ponad to iż...

NASZ BOHATER TRZEPIE UCZNIA W GŁOWĘ w jednej scenie za rzucenie kulką w koleżankę i z jakiegoś powodu NIE idzie w kolejnym ujęciu do więzienia! Jest na tyle sympatyczny, że mu to wybaczamy i nie wiem, może szkoły we Francji przerzuciły swoją dyktaturę na nowy straszliwszy poziom ale choć ktoś o tym później napomina (przez co liczyłem, że może później obróci się to przeciw niemu) mam dziwne wrażenie że zostało potraktowane to za bardzo jako cośnormalnego... także zły przykład Pan daje Panie Falardeau... ZŁY!!!



To tyle
~Maciej;
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz