AH!!!!
Ja tu w zeszły piątek byłem na festiwalu animacji SE-MA-FOR w Łodzi, a z roztargnienia nie napisałem o tym ani słowa! Cóż, rzec?
Generalnie impreza bardziej-niż-przyzwoita, towarzystwo sympatyczne, chętnie wybiorę się za rok. Wiele ciekawych animacji, z czego w pamięci najbardziej utkwiły mi :
- "Wyspa Gibonów" - Ciekawe plastyczne, oryginalne plus co najważniejsze zabawne!!!!
- I to :
Poprostu rozkoszna, czysto Burtońska, upiorna zabawa! Rzecz jasna na you-tubie nie robi tego samego wrażenia co na wieklim ekranie (gdzie tak między nami wgniotło mnie w fotel) ale mimo wszystko... Polecam gorąco!!!
Pozdrawiam
~Pan Miluś
środa, 28 września 2011
sobota, 24 września 2011
Kazeta
Taka drobna wzmianka dla zainteresowanych. Na wspaniałej stronie Kazet pojawiły się moje najnowsze recenzje, w tym Asteriksw ( Wyprawa do okoła Galii , Asteriks i Kleopatra , Asteriks i Normanowie , Asteriks Legionista ) a także Troli z Troy
Zapraszam do czytania moich artykułów jak i moich kolegów!!!
To tyle...
Pozdrawiam
~Pan Miluś
Zapraszam do czytania moich artykułów jak i moich kolegów!!!
To tyle...
Pozdrawiam
~Pan Miluś
czwartek, 22 września 2011
PORA NA WYZNANIA - Mleczko jest Kiepski!!
To jedna z tych rzeczy z któymi człowiek się chowa, aż nie zda sobie sprawy, że całe mrowie rodaków na około podziela jego poglądy. Wachałem się z tym bo zaraz wszyscy znajomi będą mi słać wiązanki jak śmiem obrażać jedną z największych ikon Polskiej satyry, ale jednak nic nie zaszkodzi jeśli w jakimś artykule wyżyję się bezpardonowo na kimś kto i tak zbiera same laury...
NIE LUBIĘ ANDRZEJA MLECZKA! Nie jako człowieka rzecz jasna! Pomijam fakt, że Kocham wszystkich Moich bliźnich (nawet Ciebie!), ale nie znam go, nie widziałem z nim ani jednego wywiadu i nie wiem jaki jest na codzień... Ba! To zapewne arcysympatyczny, inteligentny i zabawny jegomość.
Ale "Mleczko" w sensie "seria rysunków satyrycznych/komiksów Mleczka"? Szczerze? Są badziewne!
Wygląd postaci jest kompletnie nieciekawy, brzydki, wszystko w nich jest dziwnie sztywniaste z mało ekspresyjną mimiką, ale to jeszcze pół bidy, bo nim ktoś mi wyskoczy z... "Oh! Tu nie chodzi o kreskę tylko o humor..." Uważam, że większość dowcipów Mleczka jest słaba, by nie powiedzieć kiepska. Spędziłem sporo czasu przeglądając jego różne twory i raptem jeden na dwadzieścia-trzydzieści przyprawił mnie o uśmiech
- Ok! To było inteligentne i zabawne!
Nie to bym uważał, że generalnie komiksy Mleczka to humor prymitywny, bo nie ma nic lepszego od satyry, a do żenującego poziomu "Włatców Móch" jeszcze mu sporo brakuje... Problem w tym, że większość jego żartów jest poprostu ni-jaka.
Koleś wbija kod do bankomatu, wyskakuje wielka łapa waląc go w twarz, ten upada i mówi "Niewidzialna ręka rynku?"
Facet (polityk?) do psychologa "Chciałbym aby Pan zlikwiował komples małego członka, nie naruszając maniakalnej żadzywładzy"
Krasnal ucieka od tablicki z napisem "Tu jest Polska".
Leci statek z ufoludkiem (UFO) podpisany "Niezidentyfikowane obiekty latające", obok leci statek wypełnion gotówą (OFE) podpisany "Niezidentyfikowane oszczędności emerytalne".
Wędkarz...
Zresztą głupio tak opisywać wizualne żarty, ale większość jest dosyć "blada". Być może przyczepiłbym się też do faktu, że w swojej satyrze Pan autor nie rzadko wydaje się dosyć mało obiektywny i raczej jednostronny, ale z drugiej strony jedno-max-cztero kadrowe komiksy to dosyć mało by przedstawić bardziej rozległą warstwo satyrę. Jak człowiek ma się ograniczać do jednego żartu, to już lepiej by prezentował strikte jego poglądy... Jak klerofobiczne by nie były.
Wiadomo! Są gusta i guściki i to co mnie żenuje innych pewnie bawi. Jednocześnie poco się ukrywać, z tym, że nie trawię Mleczka skoro ani nie jestem sam, ani też nie widzę jakiegoś wielkiego kultu nie dających nic złego o Mleczku powiedzieć zwolenników?
Przynajmnie na plus Pana Mleczka liczę to, że pokazał, że skoro On potrafi zostać rysownikiem, to każdy może, bo choć sam nie rysuję wybitnie (i się z tym nie ukrywam) to jednak przyrównywane poziomu moich rysunków do Mleczka uważam za obrazę.... Nawet mój "Ziomal" ma w sobie więcej ekspresji i osobowości, do licha! ;)
Pozdrawiam
~Pan Miluś
NIE LUBIĘ ANDRZEJA MLECZKA! Nie jako człowieka rzecz jasna! Pomijam fakt, że Kocham wszystkich Moich bliźnich (nawet Ciebie!), ale nie znam go, nie widziałem z nim ani jednego wywiadu i nie wiem jaki jest na codzień... Ba! To zapewne arcysympatyczny, inteligentny i zabawny jegomość.
Ale "Mleczko" w sensie "seria rysunków satyrycznych/komiksów Mleczka"? Szczerze? Są badziewne!
Wygląd postaci jest kompletnie nieciekawy, brzydki, wszystko w nich jest dziwnie sztywniaste z mało ekspresyjną mimiką, ale to jeszcze pół bidy, bo nim ktoś mi wyskoczy z... "Oh! Tu nie chodzi o kreskę tylko o humor..." Uważam, że większość dowcipów Mleczka jest słaba, by nie powiedzieć kiepska. Spędziłem sporo czasu przeglądając jego różne twory i raptem jeden na dwadzieścia-trzydzieści przyprawił mnie o uśmiech
- Ok! To było inteligentne i zabawne!
Nie to bym uważał, że generalnie komiksy Mleczka to humor prymitywny, bo nie ma nic lepszego od satyry, a do żenującego poziomu "Włatców Móch" jeszcze mu sporo brakuje... Problem w tym, że większość jego żartów jest poprostu ni-jaka.
Koleś wbija kod do bankomatu, wyskakuje wielka łapa waląc go w twarz, ten upada i mówi "Niewidzialna ręka rynku?"
Facet (polityk?) do psychologa "Chciałbym aby Pan zlikwiował komples małego członka, nie naruszając maniakalnej żadzywładzy"
Krasnal ucieka od tablicki z napisem "Tu jest Polska".
Leci statek z ufoludkiem (UFO) podpisany "Niezidentyfikowane obiekty latające", obok leci statek wypełnion gotówą (OFE) podpisany "Niezidentyfikowane oszczędności emerytalne".
Wędkarz...
Zresztą głupio tak opisywać wizualne żarty, ale większość jest dosyć "blada". Być może przyczepiłbym się też do faktu, że w swojej satyrze Pan autor nie rzadko wydaje się dosyć mało obiektywny i raczej jednostronny, ale z drugiej strony jedno-max-cztero kadrowe komiksy to dosyć mało by przedstawić bardziej rozległą warstwo satyrę. Jak człowiek ma się ograniczać do jednego żartu, to już lepiej by prezentował strikte jego poglądy... Jak klerofobiczne by nie były.
Wiadomo! Są gusta i guściki i to co mnie żenuje innych pewnie bawi. Jednocześnie poco się ukrywać, z tym, że nie trawię Mleczka skoro ani nie jestem sam, ani też nie widzę jakiegoś wielkiego kultu nie dających nic złego o Mleczku powiedzieć zwolenników?
Przynajmnie na plus Pana Mleczka liczę to, że pokazał, że skoro On potrafi zostać rysownikiem, to każdy może, bo choć sam nie rysuję wybitnie (i się z tym nie ukrywam) to jednak przyrównywane poziomu moich rysunków do Mleczka uważam za obrazę.... Nawet mój "Ziomal" ma w sobie więcej ekspresji i osobowości, do licha! ;)
Pozdrawiam
~Pan Miluś
niedziela, 18 września 2011
A jeśli racja była po stronie siostry Ratched?
„Lot nad kukułczym gniazdem” (One Flew over the Cuckoo’s nest) to jeden z tych filmów który ubóstwiam, uważam za wybitne dzieło... Ale jednocześnie lat jakoś nie miałem okazji odświeżyć sobie przez ponad trzy lata.
W sumie dobrze! Ostatecznie dłuższy odpoczynek od dzieła pozwala nabrać dystansu i świeżego spojrzenia na obraz. Naturalnie ciężko zapomnieć znakomitej roli Nicholsona (obok „Lśnienia” jego najlepsza rola), postaci „Wodza”, zakończenia z... (a co ja spoilerować będę?), dziwnie nerwowej atmosfery (przynajmniej ja zawsze się czuję podenerwowany oglądając ten film), ale jedna rzecz którą wszyscy pamiętają to siostra Ratched. Oh, jaka zła ta siostra Ratched! Co za rura! Co za su... małpa! Zouza! Miejsce piąte na liście największych czarnych charakterów w historii kina i w ogóle!
Przyznam się szczerze, że pewna rzecz chodziła mi po głowie gdy oglądałem ten film lata temu i gdy odświeżyłem sobie film wczoraj uświadomiłem sobie, że w pełni mam rację... Ja szczerze, nic nie mam do tej postaci! Mało tego – im dłużej nad tym myślę, jestem bardziej po jej stronie niż po stronie McMurphy’ego.
Naturalnie jest zimna, surowa i zdyscyplinowana, a McMurphy to tak charyzmatyczna postać, że ciężko mu nie kibicować... Jednocześnie jeśli popatrzeć na całą historię obiektywnie – koleś jest pierniczonym zwyrodnialcem! Jasne, pomimo złośliwych komentarzy jest empatyczny wobec kolegów współ-pacjentów , ale do licha nie poszedł do paki bez powodu! Osądzono za próbę gwałtu(!!), kilka aresztowań za napaść, udaje wariata by oszukać system prawny i nie liczy się z jakimikolwiek autorytetami. Panie i panowie – nasz protagonista!
BIEDNA SIOSTRA RATCHED! Przez lata harowała jak wół, w uczciwy sposób zapracowała sobie na wysokie stanowisko, na co dzień musi użerać się z grupą niezrównoważonych psychicznie ludzi, za których jest 100% odpowiedzialna, dba o własne zdrowie (w tym psychiczne) i swoich współpracowników i staranie pilnuje by nie został zachwiany delikatny system dzięki któremu wszystko ma ręce i nogi. Każdy kto miał okazje pracować z osobami z poważnymi zaburzeniami psychicznymi wie jakie to wyczerpujące, a przecież jakby coś się któremuś stało to nie tylko groziłoby jej zwolnienie ale i konsekwencje prawne. Naprawdę nie można jej winić za sztywny, surowy charakter, bez którego już dawno by się wszystko posypało. To prawdziwa, silna kobieta która nie daje sobie w kaszę dmuchać...
A tu przyłazi taki... taki... taki Jack Nicholson, demoralizuje pacjentów (i później obsługę!!), naraża ich życie i jednocześnie karierę Ratched swoimi widzi mi się jak „Hej! Zabiorę se wszystkich współ-pacjentów na ryby, a co mi tam?” i generalnie rozwala cały ład i harmonie którą siostra przełożona tak ciężko budowała... Tylko dla tego, że niepodobna mu się kilka panujących tu zasad. Zresztą jeśli zwrócić uwagę, to jego zachowanie jest kierowane czystą bezczelnością i perfidnym, samolubnym myśleniem! Ma gdzieś, że kobita po prostu wykonuje swoją pracę! To nie tak, że w każdym zakładzie dla obłąkanym siostra przełożona ustala wszystkie zasady, pewne rzeczy są odgórnie narzucone z przyczyn BHP czy zdrowego rozsądku! Cholera! Nawet nie powinien tutaj być! Jeśli zwrócić uwagę, to Rached jest na początku całkiem sympatyczna, chcąca mu pomóc, dopiero później prowokacje Nicholsona zmuszają ją by zachować się kilka razy nie w porządku dla dobra ogółu. Na swój sposób to jego nieodpowiedzialne zachowanie ją upodla. Ba! Wszystkie złe rzeczy które mają miejsce w ostatnim akcie (nie, nie spoileruję, obejrzyjcie ten film – warto) to tylko i wyłącznie jego własna wina!!
Jeśli Ona symbolizuje system totalitarny to On to chaos i anarchia...
Zastanawiam się czy powszechna nienawiść widzów do Ratched to coś podświadomego. Wielu ludzi ma potrzebę buntować się autorytetom, a ponieważ prawda jest taka, że każdy z nas ma jakieś mniejsze lub większe zaburzenia (jeśli nie chcesz się do tego przyznać to tylko potwierdza, że je masz) więc chyba naturalną rzeczą jest z automatu brać stronę pacjentów... A może ludzie myślą, że jest podła bo Nicholson tak przez cały film mówi, a sami nie zwracają uwagi czy de facto tak się rzeczy mają?
Nie chcę by brzmiało, że jakoś super gloryfikuję tę postać, ale uważam, że tak ją przez lata przesadnie demonizowano, że zasługuje by trochę przyklasnąć jej stronie... Tym bardziej, że nie zmienia to mojej opini, że film jest rewelacyjny, a mnogość interpretacji świadczy o jego bogactwie.
~Pozdrawiam
Pan Miluś
_____________________________________________________
P.S. Swoją drogą zawsze mnie intrygowało – ile osób w Polsce oglądało ten film NIE ZNAJĄC angielskiego żargonu (czy książki) i zastanawiało się kiedyś co tak właściwie znaczy tytuł i jak się ma do treści filmu?
czwartek, 8 września 2011
Recenzja : Count Duckula (Hrabia Kaczula)
W transylwańskim zamku, rząd portretów na krużganku, z jednego z nich wyrusza na zwiady... KAAACZUUUUULLAAA!!!!
Hrabia Kaczula to kreskówka którą wszyscy pamiętają z dzieciństwa... Choć prawdę powiedziawszy głównie dlatego, że kiedy był po raz pierwszy emitowany w Polsce było tylko około czterech kanałów, więc co by nam nie puścili oglądalibyśmy z braku jakiejkolwiek innej alternatywy.
Pamiętam, że i ja lubiłem to jako dzieciak, jednak serial naprawdę pokochałem gdy będąc dorosłym widzem obejrzałem go w oryginale angielskim... w sumie to jedna z tych kreskówek którą docenia się dopiero w dorosłym wieku.
Rzecz jasna pierwsze co się rzuca w oczy (i w uszy) to unikatowy klimat. Mroczny głos narratora, ociekające atmosferą dekorację i jeszcze najzajebistrzejszy zamek w historii animacji :
Nie mowa tu jednak o serialu przygodowym ala "Kacze Opowieści" bowiem Kaczula schematem przypomina o wiele bardziej brytyjski sit-come. Ba! Jeden odcinek jest parodią „Hotelu Zacisze”, gdzie Jhon Clesse nawet użyczył głosu karykaturze samego siebie...
Tytułowy Kaczula to wegetarianin więc serial często bardziej koncentruje się na fakcie, że jest hrabią niż wampirem. Jego Igor to nie klasyczny obleśny garbus, a wyrafinowany angielski lokai. Wreszcie - mamy tępą, ociężałą umysłowo i niezbyt inteligentną gosposię Nianię. Wypisz-wymaluj sitcomowy zestaw postaci. Rzecz jasna humor jest typowo brytyjski, przesycony absurdem i gierkami dialogowymi (patrz. Monty Python) W sumie 90% większości odcinków opiera się na scenach dialogowych... i to wręcz odprężająca odmiana od stawiających na akcje i humor wizualny Amerykańśkich kreskówek.
Jasne! Dialogi są długie i rozbudowane ale jednocześnie zabawne jak diabli, inteligentne i bogate w humor werbalny (prawie każda postać mówi z jakimś specyficznym akcentem), a sposób w jaki nakręcają się główni bohaterowie jest tak cudny, że zastanawiam się ile z tego było improwizowane. W sumie brawa dla tłumacza za samą próbę podjęcia się tego serialu, bowiem jest tu mrowie kalamburów których po prostu nie da się przetłumaczyć i mają sens tylko w oryginale angielskim.
Także co mi się osobiście podoba, nie czuje się, że serial był robiony strikte pod dzieciaki. Nic nie wydaje się być ogłupione (może od czasu padnie jakiś infantylniejszy akcent ale jednak jest tego mało), historie nie mają morałów (są czasem wręcz cyniczne), a postacie nie są czarno-białe. Popatrzmy tylko na naszych bohaterów: Kaczula choć stara się być porządny to łapczywy na kasę, egocentryczny samolub, a Igor pomimo swej lojalnej natury, to wręcz fanatyk ciemnych mocy, który za misję życiową obrał sobie namawianie swojego panicza do popełniania paskudnych czynów. Co ciekawe gdy w jednym odcinku zasugerowano mu by sam został Hrabią w miejsce Kaczulii protestował twierdząc, że nie został powołanym do tej roli. Być może to właśnie w honorowej postawie tej postaci i wierności swoim ideałom tkwi sekret dzięki któremu - jak mroczne nie byłyby jego upodobania - to właśnie Igor chwilami budzi największą sympatię z całej gromadki.
Odwrotnie ma się sprawa, z głównym antagonistą. Doktor Von Goosewing choć obsesyjnie próbuje zabić Kaczulę nie może być tak naprawdę nazwanym czarnym charakterem. Przeciwnie! Na co dzień to dobrze wychowany starszy Pan, a z obiektywnego punktu widzenia jego misja jest wręcz szlachetna. Nie ma tu ani kropli zawiści. On poluje na wampiry bo myśli, że wyświadcza światu przysługę, a że nie daje sobie powiedzieć, że obecny Kaczula to pacyfista i wegetarianin, to wyłącznie wynik jego osobistych urojeń. Twórcy dają silne poszlaki, że Von Goosewing cierpi na swego rodzaju schizofrenie, bo choć w kółko nawija do swojego asystenta mieniem Heinrich ten wiecznie jest nieobecny na ekranie i wydaje się istnieć tylko w wyobraźni swojego przełożonego.
Jest coś wręcz poetycko tragicznego w tej postaci i jej ciągłych porażkach...
Komediowa warstwa serialu nie opiera się wyłącznie na kalamburach i przejęzyczeniach postaci. Humor jak trzeba potrafi być bardzo czarny (najwyraźniej brytyjska cenzura nie miała problemów z kielichami wypełnionymi krwią które co rusz podaje Kaczuli Igor), a nie rzadko padają aluzje których dzieciaki po prostu nie załapią... Jeden odcinek na ten przykład to parodia (ubóstwianego przeze mnie) „Gabinetu Doktora Caligarii”. Biorąc pod uwagę, że serial powstał wiele lat PRZED Internetem jestem szczerze ciekaw ile osób (nie tylko dzieci) wiedziało o co tu chodzi, gdy po raz pierwszy zawitał na ekranie...
Nie mogę oczywiście zapomnieć o moim ulubionym atucie tej kreskówki, bowiem choć czołówka serialu jest dobra, Kaczula posiada najfajniejszą (Thriller-podobną) tyłówkę jaką w swoim życiu słyszałem :
MIODZIO!
Są rzecz jasna słabe odcinki, a część wydaje się mieć puentę wymyśloną na szybko (wręcz urywa się nagle). Łatwo też doszukać się tu wielu niekonsekwencji bowiem Kaczula raz umie się teleportować, raz jest to ignorowane, czasem słońce zabija inne wampiry czasem stoją spokojnie w upalny dzień na dworze, a większość bohaterów można posądzić o amnezję bowiem nie wydają się rozpoznawać postaci, które już napotkały już wcześniej (czasem nawet kilkakrotnie) Co ciekawe odcinek „Unreal Estate” który powinien być pilotowym (a w każdym razie na to mi wygląda bowiem narracyjnie wprowadza świat i bohaterów, wszystkie "zasady" są w nim wyjaśnione, VanGoosewing dowiaduje się w nim o Kaczuli, animacja jest o wiele słabsza i nieco inna i jedna scena wykorzystywana w czołówce pojawia się tutaj w całości) z jakiegoś powodu został wyemitowany dopiero w trzecim sezonie... Ale to naprawdę niewielkie minusy względem całości.
Swoją drogą - Jakiś czas temu posiadłem zestaw DVD z wszystkimi odcinkami serialu i polecam je każdemu, kto lubi fajny pseudo-mroczny klimacik i dobry (acz angielski) humor dialogowym. Dodatków nie ma może mega wiele choć sympatyczne – trzy wywiady z autorami, z czego jeden pokazuje jak rysować Kaczulę (łącznie ok. 20 minut). Dodatkowo mamy fajnie wykonane, klimatyczne menu...
I na finał mej retrospektywy, dla tych którzy mają ochotę odświeżyć sobie serial ale mają czas by rzucić okiem tylko na kilka odicnków...
Oto moja lista TOP 10 ODCINKÓW HRABIEGO KACZULI :
8. Transylvanian Take-Away – Para złodziei Gastone i Pierre próbuje ukraść z zamku Kaczuli wazę, na której jak się okazuje zaszyfrowano mapę do skarbu... Być może pierwsza połowa odcinka jest mocniejsza od reszty (tym bardziej, że Gastone i Pierre są w niej nieobecni) jednak jako całość i tak jest niezwykle dobry.
7. The Hunchbudgie of Notre Dame – Kaczula jedzie do Paryża, kupuje od kanciarzy (znów Gastone i Pierre) wieżę Eiffla, zostaje wrobiony w kradzież obrazu z Luwru, a Niania zostaje porwana przez dzwonnika z Notre Dame... Ta, mój pobyt we Francji też nie był sielankowy. Z tego odcinka pochodzi mój ulubiony żart słowny w całym serialu... choć nie będę spoilerować.
I to wszystko na dziś.
Do zobaczenia... Czymkolwiek jesteście!
BUHAHAHAHAHA!!!!
~Pan Miluś
Pamiętam, że i ja lubiłem to jako dzieciak, jednak serial naprawdę pokochałem gdy będąc dorosłym widzem obejrzałem go w oryginale angielskim... w sumie to jedna z tych kreskówek którą docenia się dopiero w dorosłym wieku.
Rzecz jasna pierwsze co się rzuca w oczy (i w uszy) to unikatowy klimat. Mroczny głos narratora, ociekające atmosferą dekorację i jeszcze najzajebistrzejszy zamek w historii animacji :
Nie mowa tu jednak o serialu przygodowym ala "Kacze Opowieści" bowiem Kaczula schematem przypomina o wiele bardziej brytyjski sit-come. Ba! Jeden odcinek jest parodią „Hotelu Zacisze”, gdzie Jhon Clesse nawet użyczył głosu karykaturze samego siebie...
Tytułowy Kaczula to wegetarianin więc serial często bardziej koncentruje się na fakcie, że jest hrabią niż wampirem. Jego Igor to nie klasyczny obleśny garbus, a wyrafinowany angielski lokai. Wreszcie - mamy tępą, ociężałą umysłowo i niezbyt inteligentną gosposię Nianię. Wypisz-wymaluj sitcomowy zestaw postaci. Rzecz jasna humor jest typowo brytyjski, przesycony absurdem i gierkami dialogowymi (patrz. Monty Python) W sumie 90% większości odcinków opiera się na scenach dialogowych... i to wręcz odprężająca odmiana od stawiających na akcje i humor wizualny Amerykańśkich kreskówek.
Jasne! Dialogi są długie i rozbudowane ale jednocześnie zabawne jak diabli, inteligentne i bogate w humor werbalny (prawie każda postać mówi z jakimś specyficznym akcentem), a sposób w jaki nakręcają się główni bohaterowie jest tak cudny, że zastanawiam się ile z tego było improwizowane. W sumie brawa dla tłumacza za samą próbę podjęcia się tego serialu, bowiem jest tu mrowie kalamburów których po prostu nie da się przetłumaczyć i mają sens tylko w oryginale angielskim.
Także co mi się osobiście podoba, nie czuje się, że serial był robiony strikte pod dzieciaki. Nic nie wydaje się być ogłupione (może od czasu padnie jakiś infantylniejszy akcent ale jednak jest tego mało), historie nie mają morałów (są czasem wręcz cyniczne), a postacie nie są czarno-białe. Popatrzmy tylko na naszych bohaterów: Kaczula choć stara się być porządny to łapczywy na kasę, egocentryczny samolub, a Igor pomimo swej lojalnej natury, to wręcz fanatyk ciemnych mocy, który za misję życiową obrał sobie namawianie swojego panicza do popełniania paskudnych czynów. Co ciekawe gdy w jednym odcinku zasugerowano mu by sam został Hrabią w miejsce Kaczulii protestował twierdząc, że nie został powołanym do tej roli. Być może to właśnie w honorowej postawie tej postaci i wierności swoim ideałom tkwi sekret dzięki któremu - jak mroczne nie byłyby jego upodobania - to właśnie Igor chwilami budzi największą sympatię z całej gromadki.
Jest coś wręcz poetycko tragicznego w tej postaci i jej ciągłych porażkach...
Komediowa warstwa serialu nie opiera się wyłącznie na kalamburach i przejęzyczeniach postaci. Humor jak trzeba potrafi być bardzo czarny (najwyraźniej brytyjska cenzura nie miała problemów z kielichami wypełnionymi krwią które co rusz podaje Kaczuli Igor), a nie rzadko padają aluzje których dzieciaki po prostu nie załapią... Jeden odcinek na ten przykład to parodia (ubóstwianego przeze mnie) „Gabinetu Doktora Caligarii”. Biorąc pod uwagę, że serial powstał wiele lat PRZED Internetem jestem szczerze ciekaw ile osób (nie tylko dzieci) wiedziało o co tu chodzi, gdy po raz pierwszy zawitał na ekranie...
Nie mogę oczywiście zapomnieć o moim ulubionym atucie tej kreskówki, bowiem choć czołówka serialu jest dobra, Kaczula posiada najfajniejszą (Thriller-podobną) tyłówkę jaką w swoim życiu słyszałem :
MIODZIO!
Są rzecz jasna słabe odcinki, a część wydaje się mieć puentę wymyśloną na szybko (wręcz urywa się nagle). Łatwo też doszukać się tu wielu niekonsekwencji bowiem Kaczula raz umie się teleportować, raz jest to ignorowane, czasem słońce zabija inne wampiry czasem stoją spokojnie w upalny dzień na dworze, a większość bohaterów można posądzić o amnezję bowiem nie wydają się rozpoznawać postaci, które już napotkały już wcześniej (czasem nawet kilkakrotnie) Co ciekawe odcinek „Unreal Estate” który powinien być pilotowym (a w każdym razie na to mi wygląda bowiem narracyjnie wprowadza świat i bohaterów, wszystkie "zasady" są w nim wyjaśnione, VanGoosewing dowiaduje się w nim o Kaczuli, animacja jest o wiele słabsza i nieco inna i jedna scena wykorzystywana w czołówce pojawia się tutaj w całości) z jakiegoś powodu został wyemitowany dopiero w trzecim sezonie... Ale to naprawdę niewielkie minusy względem całości.
I na finał mej retrospektywy, dla tych którzy mają ochotę odświeżyć sobie serial ale mają czas by rzucić okiem tylko na kilka odicnków...
Oto moja lista TOP 10 ODCINKÓW HRABIEGO KACZULI :
10. Fright of the Opera – Parodia „Upiora w operze”. Jeden z najbardziej klimatycznych odcinków głównie dzięki postaci Upiora, który w jest de facto upiorny z bardzo nastrojowym głosem. Że zabawny to swoją drogą...
9. Mystery Cruise – Niania wygrywa rejs statkiem i Kaczula wprasza siebie i Igora na chama. Niestety w tajemniczy sposób wszyscy na statku znikają zostawiając trio bohaterów samych ala Mary Celeste. Wyśmienity odcinek pomimo dosyć przewidywalnego zakończenia.
8. Transylvanian Take-Away – Para złodziei Gastone i Pierre próbuje ukraść z zamku Kaczuli wazę, na której jak się okazuje zaszyfrowano mapę do skarbu... Być może pierwsza połowa odcinka jest mocniejsza od reszty (tym bardziej, że Gastone i Pierre są w niej nieobecni) jednak jako całość i tak jest niezwykle dobry.
7. The Hunchbudgie of Notre Dame – Kaczula jedzie do Paryża, kupuje od kanciarzy (znów Gastone i Pierre) wieżę Eiffla, zostaje wrobiony w kradzież obrazu z Luwru, a Niania zostaje porwana przez dzwonnika z Notre Dame... Ta, mój pobyt we Francji też nie był sielankowy. Z tego odcinka pochodzi mój ulubiony żart słowny w całym serialu... choć nie będę spoilerować.
6. Town Hall Terrors – Wieśniacy obawiają się, że Zamek Kaczula przeszkadza im w wygraniu nagrody dla najpiękniejszej wsi w Transylwanii więc namawiają naszego bohatera do przemurowania swojego domostwa. Niestety, aby przeprowadzić remont potrzebna jest mu dotacja i resztę odcinka spędza chodząc po urzędach... Nie. Nie żartuję. Przypomina to nieco „Dom Który czyni szalonym” z Asteriksa choć nie jest tak stricte satyryczne.
5. Rent a Butler – Kaczula uświadamia sobie ile kosztuje wynajem służby i postanawia zbić majątek wynajmując innym bogaczom Igora i Nianię. Rozwala mnie jak bezczelne jest zachowanie Niani względem nowych chlebodawców. Swoją drogą fajnie zobaczyć co porabia Van Gosewing gdy nie jest zajęty polowaniem na Kaczulę, co ma miejsce w tym odcinku.
4. Mobile Home – Kolejny odcinek w którym Kaczula przeprowadza remont zamku, jednak ekipa remontowa okazuje się grupą złodziei (jak w prawdziwym życiu) którzy planują rozebrać zamek na części i odsprzedać go bogatym Amerykańcom cegła po cegle. Tak absurdalne, że dziwnie wiarygodne...
4. Mobile Home – Kolejny odcinek w którym Kaczula przeprowadza remont zamku, jednak ekipa remontowa okazuje się grupą złodziei (jak w prawdziwym życiu) którzy planują rozebrać zamek na części i odsprzedać go bogatym Amerykańcom cegła po cegle. Tak absurdalne, że dziwnie wiarygodne...
3. Hi-Duck – Ten odcinek pokazuje jak barwne są te postacie i jak świetnie nakręcają się w każdej sytuacji. Nie trzeba im wielkiej intrygi. Wystarczy dać Kaczulę, Igora i Nianię na lotnisku przechodzących przez wszystkie typowe procedury i viola! Mrowie komizmu przed nami! Jako wątek pobocznych Gastone i Pierre szykują się do uprowadzenia samolot, ale jak zwykle wychodzi im to ślamazarnie.
2. Ducknapped – Para studentów z Anglii próbuje porwać Kaczulę, jednak omyłkowo wysyłają list z okupem przed uprowadzeniem hrabiego, wprawiając Nianię i Igora w panikę, a sami przypadkiem pojmują VanGosewinga... Ten odcinek to jedne wielkie qui pro quo i to wyśmienicie wykonane. Wisienką na torcie jest duet studentów, którym towarzyszy typowo brytyjska nonszalancja. Aż szkoda, że nie powrócili w późniejszych odcinkach...
1. Whodunnit? –Kaczula zostaje zaproszony do Angielskiego dworku na odczytanie testamentu wujka. Jak się okazuje wuj nie tylko przewidział, iż zostanie zabity, ale także, iż mordercą będzie jeden ze członków jego rodziny (jak niezręcznie musiały wyglądać wigilie nim spisał testament). Cały klan zostaje zamknięty i odcięty od świata, a spadek otrzyma ten kto odkryje tożsamość zbrodnialca. Po prostu idealny odcinek, pełen zabawnych tekstów i jeszcze zabawniejszych zwrotów akcji.
Do zobaczenia... Czymkolwiek jesteście!
BUHAHAHAHAHA!!!!
~Pan Miluś
niedziela, 4 września 2011
Recenzja : SMERFY 2011
Po Mojej analizie pewnego zwiastunu hipokryzją było by nic nie powiedzieć o samym filmie. Niestety z przykrościom muszę stwierdzić, że kinowe Smerfy lądują u mnie w tej samej kategorii co "Dzwonnik z Notre Dame" Disneya czy "Batman Forever", a mianowicie filmów które mnie frustrują NIE DLA TEGO bo były kiepskie, a dlatego, że miały widoczny potencjał do bycia bardzo dobrymi filmami, ale zostały zniszczone przez kilka naprawdę kretyńskich decyzji.
Do czego zmierzam? Otóż pierwsze 10-15 minut Smerfów to istna bajka. Dosłownie i w przenośni. Niczym w kreskówce mamy piękne ujęcie średniowiecznego świata, a następnie podąrzając za bocianem zagłębiamy się w głąb lasu, gdzie lądujemy w przecudnej wiosce małych niebieskich skrzatów. Muzyka urokliwa, humor subtelny ("Wiesz kiedy Smerf myśli o niebieskich migdałach? Gdy boli go gardło."), wizualnie przyjemne dla oka i nawet postacie takie jakie znamy i lubimy. Papa coś czaruje, Ważniak dostaje kopniaka za mądrzenie się, Laluś się piękni przed lusterkiem, Zgrywus lata z wybuchowymi prezentami... Ba! Nawet nowy Smerf-szkot Śmiałek (org. Gutsy) jakoś naturalnie wtopił się w otoczenie.
Po chwili pojawia się Hank Azaria w roli Gargamela i nie zawodzi - nie tylko świetnie oddaje tę postać, ale widać, że dobrze się nią bawi bluzgając na równie zabawnie wykonanego Klakiera.
[JASNE! Jako fanatyk oryginału mógłbym się przyczepić... Bo Ciamajda za inteligentny, Maruda zbyt rozgadany, a Gargamel zamiast przetopic Smerfy w rycynie na złoto (jak w komiksie) czy zjeść (jak w kreskówce) chce je złapać by wyssać z nich życie by uczynić swój pierścień poteżniejszym... ale to drobnostki które nie wadzą, a nawet pasują do filmowej adaptacji.]
Oczywiście jak pokazały zwiastuny i plakaty nie mija wiele czasu gdy Smerfy trafiają do współczesnych czarsw i do Nowego Yorku i...
Początkowo nie jest to złe! Postacie pozostają dalej wierne swoim charakterom, sceny między Smerfami, a rodzinną z którą przyszło im mieszkać (Neil Patrick, Harris Jayma Mays) są sympatyczne i słodkie, ze dwa miłe ukłony w stronę oryginału, a i rozbawiło mnie to i owo.
Niestety! Pozbawienie Smerfów ich naturalnego środowiska, które mielśmy okazje podziwiać na początku filmu prędko daje się we znaki. Co rusz zasypuje nas natrętny product-placement, humor toaletowy jest zwyczajnie niesmaczny, a scenarzyści zaczynają polegać na wszystkich "kliszach" które widzieliśmy dziesiątki razy w filmach o przybyszach ze średniowiecza lądujących naszej "ponurej" żeczywistości ("Goście Goście:, "Zaczarowana" etc.) Smerfy nawijają co rusz o trollach albo o jednorożcach ale żarcik "O! Smerfy mylą coś z naszych czasów za coś z baśniowego świata" to nie to samo gdybyśmy podziwiali je w interakcji z prawdziwymi mitologicznymi stworami.
Kolejny akapit można uznać za SPOILER ale ku mojemu rozczarowaniu, ani wioska Smerfów, ani "średniowieczny świat" nie pojawiają się znowu, a znane i lubiona Smerfy które pojawiły się w pierwszych 10-15 minutach (Zgrywus, Laluś, Łasuch etc.) pojawiają się później tylko na moment, głównie poto by robić za tłum w czasie finałowej konfrontancji z Gargamelem. Zdjęcia w czasie napisów końcowych, gdzie widzimy Smerfy budujące Nowy York-podobną wioskę, uważam, za mało trafiony żarcik...
"Smerfy" nie są złe. Przyrównując to do aktorskiego "Scooby-doo", "Alvina i Wiewiórki" czy "Garfielda", są wręcz powyżej przeciętnej. Gdyby film pozostał w bajkowym średniowieczu i byłby o grupce Smerfów ukrywających się u rodzinny prostych chłopów mógł wyjść bardzo urokliwy, pobudzający wyobraźnie i sympatyczny filmik dla dzieci... Niestety! Product-placement łatwiej umieścić jak akcja dzieje się w miejscu gdzie wielki bilbord wisi na każdym rogu i wyszło coś co choć zachowało nieco ducha oryginału, prędko przemieniło się w niezbyt kreatywną, pop-kulturową papkę. Zwyczajnie szkoda!
Pozdrawiam
Pan Miluś
Do czego zmierzam? Otóż pierwsze 10-15 minut Smerfów to istna bajka. Dosłownie i w przenośni. Niczym w kreskówce mamy piękne ujęcie średniowiecznego świata, a następnie podąrzając za bocianem zagłębiamy się w głąb lasu, gdzie lądujemy w przecudnej wiosce małych niebieskich skrzatów. Muzyka urokliwa, humor subtelny ("Wiesz kiedy Smerf myśli o niebieskich migdałach? Gdy boli go gardło."), wizualnie przyjemne dla oka i nawet postacie takie jakie znamy i lubimy. Papa coś czaruje, Ważniak dostaje kopniaka za mądrzenie się, Laluś się piękni przed lusterkiem, Zgrywus lata z wybuchowymi prezentami... Ba! Nawet nowy Smerf-szkot Śmiałek (org. Gutsy) jakoś naturalnie wtopił się w otoczenie.
Po chwili pojawia się Hank Azaria w roli Gargamela i nie zawodzi - nie tylko świetnie oddaje tę postać, ale widać, że dobrze się nią bawi bluzgając na równie zabawnie wykonanego Klakiera.
[JASNE! Jako fanatyk oryginału mógłbym się przyczepić... Bo Ciamajda za inteligentny, Maruda zbyt rozgadany, a Gargamel zamiast przetopic Smerfy w rycynie na złoto (jak w komiksie) czy zjeść (jak w kreskówce) chce je złapać by wyssać z nich życie by uczynić swój pierścień poteżniejszym... ale to drobnostki które nie wadzą, a nawet pasują do filmowej adaptacji.]
Oczywiście jak pokazały zwiastuny i plakaty nie mija wiele czasu gdy Smerfy trafiają do współczesnych czarsw i do Nowego Yorku i...
Początkowo nie jest to złe! Postacie pozostają dalej wierne swoim charakterom, sceny między Smerfami, a rodzinną z którą przyszło im mieszkać (Neil Patrick, Harris Jayma Mays) są sympatyczne i słodkie, ze dwa miłe ukłony w stronę oryginału, a i rozbawiło mnie to i owo.
Niestety! Pozbawienie Smerfów ich naturalnego środowiska, które mielśmy okazje podziwiać na początku filmu prędko daje się we znaki. Co rusz zasypuje nas natrętny product-placement, humor toaletowy jest zwyczajnie niesmaczny, a scenarzyści zaczynają polegać na wszystkich "kliszach" które widzieliśmy dziesiątki razy w filmach o przybyszach ze średniowiecza lądujących naszej "ponurej" żeczywistości ("Goście Goście:, "Zaczarowana" etc.) Smerfy nawijają co rusz o trollach albo o jednorożcach ale żarcik "O! Smerfy mylą coś z naszych czasów za coś z baśniowego świata" to nie to samo gdybyśmy podziwiali je w interakcji z prawdziwymi mitologicznymi stworami.
Kolejny akapit można uznać za SPOILER ale ku mojemu rozczarowaniu, ani wioska Smerfów, ani "średniowieczny świat" nie pojawiają się znowu, a znane i lubiona Smerfy które pojawiły się w pierwszych 10-15 minutach (Zgrywus, Laluś, Łasuch etc.) pojawiają się później tylko na moment, głównie poto by robić za tłum w czasie finałowej konfrontancji z Gargamelem. Zdjęcia w czasie napisów końcowych, gdzie widzimy Smerfy budujące Nowy York-podobną wioskę, uważam, za mało trafiony żarcik...
"Smerfy" nie są złe. Przyrównując to do aktorskiego "Scooby-doo", "Alvina i Wiewiórki" czy "Garfielda", są wręcz powyżej przeciętnej. Gdyby film pozostał w bajkowym średniowieczu i byłby o grupce Smerfów ukrywających się u rodzinny prostych chłopów mógł wyjść bardzo urokliwy, pobudzający wyobraźnie i sympatyczny filmik dla dzieci... Niestety! Product-placement łatwiej umieścić jak akcja dzieje się w miejscu gdzie wielki bilbord wisi na każdym rogu i wyszło coś co choć zachowało nieco ducha oryginału, prędko przemieniło się w niezbyt kreatywną, pop-kulturową papkę. Zwyczajnie szkoda!
Pozdrawiam
Pan Miluś
Subskrybuj:
Posty (Atom)