Po Mojej analizie pewnego zwiastunu hipokryzją było by nic nie powiedzieć o samym filmie. Niestety z przykrościom muszę stwierdzić, że kinowe Smerfy lądują u mnie w tej samej kategorii co "Dzwonnik z Notre Dame" Disneya czy "Batman Forever", a mianowicie filmów które mnie frustrują NIE DLA TEGO bo były kiepskie, a dlatego, że miały widoczny potencjał do bycia bardzo dobrymi filmami, ale zostały zniszczone przez kilka naprawdę kretyńskich decyzji.
Do czego zmierzam? Otóż pierwsze 10-15 minut Smerfów to istna bajka. Dosłownie i w przenośni. Niczym w kreskówce mamy piękne ujęcie średniowiecznego świata, a następnie podąrzając za bocianem zagłębiamy się w głąb lasu, gdzie lądujemy w przecudnej wiosce małych niebieskich skrzatów. Muzyka urokliwa, humor subtelny ("Wiesz kiedy Smerf myśli o niebieskich migdałach? Gdy boli go gardło."), wizualnie przyjemne dla oka i nawet postacie takie jakie znamy i lubimy. Papa coś czaruje, Ważniak dostaje kopniaka za mądrzenie się, Laluś się piękni przed lusterkiem, Zgrywus lata z wybuchowymi prezentami... Ba! Nawet nowy Smerf-szkot Śmiałek (org. Gutsy) jakoś naturalnie wtopił się w otoczenie.
Po chwili pojawia się Hank Azaria w roli Gargamela i nie zawodzi - nie tylko świetnie oddaje tę postać, ale widać, że dobrze się nią bawi bluzgając na równie zabawnie wykonanego Klakiera.
[JASNE! Jako fanatyk oryginału mógłbym się przyczepić... Bo Ciamajda za inteligentny, Maruda zbyt rozgadany, a Gargamel zamiast przetopic Smerfy w rycynie na złoto (jak w komiksie) czy zjeść (jak w kreskówce) chce je złapać by wyssać z nich życie by uczynić swój pierścień poteżniejszym... ale to drobnostki które nie wadzą, a nawet pasują do filmowej adaptacji.]
Oczywiście jak pokazały zwiastuny i plakaty nie mija wiele czasu gdy Smerfy trafiają do współczesnych czarsw i do Nowego Yorku i...
Początkowo nie jest to złe! Postacie pozostają dalej wierne swoim charakterom, sceny między Smerfami, a rodzinną z którą przyszło im mieszkać (Neil Patrick, Harris Jayma Mays) są sympatyczne i słodkie, ze dwa miłe ukłony w stronę oryginału, a i rozbawiło mnie to i owo.
Niestety! Pozbawienie Smerfów ich naturalnego środowiska, które mielśmy okazje podziwiać na początku filmu prędko daje się we znaki. Co rusz zasypuje nas natrętny product-placement, humor toaletowy jest zwyczajnie niesmaczny, a scenarzyści zaczynają polegać na wszystkich "kliszach" które widzieliśmy dziesiątki razy w filmach o przybyszach ze średniowiecza lądujących naszej "ponurej" żeczywistości ("Goście Goście:, "Zaczarowana" etc.) Smerfy nawijają co rusz o trollach albo o jednorożcach ale żarcik "O! Smerfy mylą coś z naszych czasów za coś z baśniowego świata" to nie to samo gdybyśmy podziwiali je w interakcji z prawdziwymi mitologicznymi stworami.
Kolejny akapit można uznać za SPOILER ale ku mojemu rozczarowaniu, ani wioska Smerfów, ani "średniowieczny świat" nie pojawiają się znowu, a znane i lubiona Smerfy które pojawiły się w pierwszych 10-15 minutach (Zgrywus, Laluś, Łasuch etc.) pojawiają się później tylko na moment, głównie poto by robić za tłum w czasie finałowej konfrontancji z Gargamelem. Zdjęcia w czasie napisów końcowych, gdzie widzimy Smerfy budujące Nowy York-podobną wioskę, uważam, za mało trafiony żarcik...
"Smerfy" nie są złe. Przyrównując to do aktorskiego "Scooby-doo", "Alvina i Wiewiórki" czy "Garfielda", są wręcz powyżej przeciętnej. Gdyby film pozostał w bajkowym średniowieczu i byłby o grupce Smerfów ukrywających się u rodzinny prostych chłopów mógł wyjść bardzo urokliwy, pobudzający wyobraźnie i sympatyczny filmik dla dzieci... Niestety! Product-placement łatwiej umieścić jak akcja dzieje się w miejscu gdzie wielki bilbord wisi na każdym rogu i wyszło coś co choć zachowało nieco ducha oryginału, prędko przemieniło się w niezbyt kreatywną, pop-kulturową papkę. Zwyczajnie szkoda!
Pozdrawiam
Pan Miluś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz