poniedziałek, 29 września 2014

„The Simpson Guy” – Recenzja!!!!!!


Więc oto i nastał. Długo oczekiwany crossover Simpsonów z Family Guyem!

Simpsonów kocham, gdyż to serial który ukształtował nie tylko moje poczucie humoru ale podobnie wpłynął na komediopisarzy w ostatnich paru dekadach. JASNE – nowe odcinki nie są w połowie tak dobre jak stare ale ciągle jest z czego się pośmiać. Dobrym tego przykładem jest ostatni odcinek, gdzie ojciec Krusty’ego umiera (um, spoiler?). Były zabawne momenty, ale była też dawka dosyć wtórnych. Nie będę ich na siłę bronił ale też nie uważam, że scenarzyści powinni na siłę próbować przeskoczyć własną poprzeczkę. Osiągnęli pewien poziom i naprawdę ciężko zrobić coś nowego bez wprowadzenia jakichś drastycznych zmian przez które Simsponowie stali by się zupełnie innym serialem.  

Family Guya lubię… w dawkach. To naprawdę kwestia, gdzie trzymam sztamę z Trayem Parkerem i Mattem Stonem autorami South Parku. Family Guy jak chce potrafi być zabawny jak diabli ale większość czasu scenarzyści popisują się ogromnym lenistwem. Zwyczajnie nie popieram metody pisania scenariuszy Setha McFarlena  - „Hej, wymyślimy całą masę gagów, a potem sklejmy je na chama w odcinek” zamiast popatrzeć na historię całościowo i dopieścić ją we właściwy sposób i pod względem fabularnym i pod względem samych żartów. I tak, te ciągle przerywniki potrafią być ultra irytujące.
                              

Crossover brzmiał jak fajny pomysł jednak miałem swoje obawy.

Po pierwsze oba seriale pomimo podobnych postaci różnią się jednak formami. Świat w Family Guy’u jest o wiele bardziej „luźny”. Nie tylko logika jest tu często kompletnie wyrzucona za okno, ale moglibyśmy mieć gag, że Peterowi odcinają rękę, ale w kolejnej scenie miałby ją z powrotem. Simpsonowie są jednak ździebko bardziej konsekwentni.  Są także w bardziej dobrym smaku. Family Guy jedzie po bandzie (co bywa plusem i minusem) i schodzi swoimi żartami w bardzo ponure terytorium.  A ma być to przecież odcinek pokazany z punktu widzenia Family Guya.   

Sęk w tym, że nie chcę godziny Petera i jego rodziny robiących żarty o Simpsonach – to mogę obejrzeć sobie w normalnym odcinku ich serialu. Dla mnie aby crossover się udał bohaterowie obu seriali musieliby być prezentowani we właściwy, „godny” sposób. Nie tylko żarty Simpsonów musiałby być typowo Simpsonowe, ale chcę jakąś naprawdę fajną chemię wygraną z kontrastów osobowości bohaterów. Interakcje nie muszą być jakieś mega-odkrywcze, ale niech chociaż oglądając scenę między Homerem, a Peterem mam wrażenie, że jest to coś mogło zajść tylko między tą dwójką, a nie między Homerem i którymkolwiek z ich kumpli.

PRZECHODZĄC DO SAMEGO ODCINKA…

UWAGA : SPOILERYYYYY!!!!!

[biorę notatki oglądając całość po raz drugi stąd rozpiska w punktach]

- Jak to „Family Guy” pierwsze sześć minut spędzamy wątkiem który ma się ni jak do reszty całości. Peter został rysownikiem komiksowym w gazecie. Rozumiem, że nie chcieli przejść od razu do spotkania z Simpsonami by wydawało się to jak każdy inny odcinek ale mogło być to spokojnie minutę-dwie krótsze. I by było jakby wycieli wszystkie zbędne retrospekcje i wstawki. A, tak. To Family Guy. Nie ważne…
                                   
- Szósta minuta i czterdzieści sekund odcinka – Griffinowie docierają do „Springfield”. Who-ho!  Brain komentuje,  że nie mogą powiedzieć w jakim są stanie… Ych! Wiecie? Naprawdę myślałem, że sobie rzygnę jak rok temu oglądałem panel z twórcami Simpsonów i ktoś zapytał „w jakim stanie jest Springfield?” Nie wiem czy ludziom naprawdę nie znudził się ten dowcip czy są może tak tępi, że ciągłe intrygowanie zagadkowością lokalizacji geograficznej tego miasta… JEST ŻARTEM”. Zresztą w serialu motyw o ile pamiętam nie pojawił się już od dawien dawna. Zmierzam do tego, że to mało zabawne.
                                
- Lois mówi, że powinni wpaść tu jeszcze kiedyś, a Brain odpowiada, że wydaje mu się, że to jedno razowa wizyta. Tak, kapujemy, że oglądamy crossover! Nie  musicie tego ciągle podkreślać i wytykać!

- Apu pojawia się jako pierwsza znajoma morda. Brzmi ciutek inaczej, ale fakt faktem, postaci ostatnio było mało w Simpsonach więc głos aktora nie jest tym co dawniej… 

- …i Peter nazywa go „śmiesznie brzmiącym Clevelandem”. Nie kapuję. W życiu nie maiłem skojarzenia między obiema postaciami. Czy Cleveland i Apu są w czym kolwiek podobni? Czy chodzi o to, że dla Petera każdy o ciemnej skórze z wąsami to Cleveland? Nie… nie kapuję…
                               
- I DO AKCJI WKRACZA HOMER! Podoba mi się scenka którą go wprowadzają eksponując jego osobowość. Jest śmieszna, w bardzo Homerowym stylu plus podoba mi się, że nazywa Griffina „albinosami”. I tak - fajnie zobaczyć te postacie na raz na ekranie!

- A tak! Jest fabuła, że Peterowi ukradli samochód i Homer próbuje mu pomóc. Dostajemy taką sobie scenę, gdzie idą we dwóch na Policję.
                           
- Bart także zostaje wprowadzony zabawną scenką.  Stewie podobają się powiedzonka Barta i Brain komentuje, że są na pewno popularniejsze niż te Stewie’ego… Och, do cholery! Czy tylko to będzie robił? Wyliczał wszystkie oczywiste żarty?

- Stewie robi się natychmiastowo zafascynowany wszystkim co robi Bart… Co jest z lekka naciągnięte ale cóż. Scena gdy dzwonią do Moe jest zabawna jak diabli.
                                
- I tu rodzi się oczywiste pytanie : czemu akurat dali wątek Bart/Stewie, choć bardziej oczywisty byłby Bart/Chris. Odkładając na bok fakt, że Stewie jest popularniejszy wydaje mi się to zwyczajnie ciekawsze. Chris jest tępawy i na tym się jego osobowość kończy. Prawdę wolę jak Crossover próbuje różne kombinacje zamiast ograniczać się do najbardziej oczywistych dopasowań. Czemu tylko Peter/Homer, a nie spróbować Peter/Lisa albo Peter/Marge? Zaszaleć ponad to co oczywiste…   Chris dostaje scenkę Maggie i na tym jakakolwiek interakcja z kimkolwiek z rodzinny Simpsonów się kończy.
                                   
- Brain z kolei dostaje scenkę z Marge której nie podoba się by pies jadł przy stole, co prowadzi do jego spotkania z Santas Little Helper’em (psem Simpsonów). Wydaje mi się, że każdy kto usłyszał, że będzie ten Crossover z góry wiedział, że będzie taki moment.

- Bob z "Bob Burgera" pojawia się na moment dla żartu… który zaspoilerowali w prawie każdej reklamie tego odcinka. Nieco bezsensu ale cóż.... (i nie, nie będzie screen do każdego punktu)

- Brain i Chris wyprowadzają Santas Little Helper’a  który ucieka i gonią go po Springfield, co prowadzi do kilku takich sobie cameosów. Nic szczególnie pomysłowego.  Prawdę mówiąc najwięcej sensu by miało gdyby Brain wpadł na Neda Flandersa i doszłoby do nich do wymiany światopoglądowej. Brain to stereotypowy przemądrzały, marudny ateista, Flanders to… Flanders. Wesołkowaty dewota religijny. Niestety aktor Flandersa  Harry Shearer był niedostępy.
                              
- Homer i Peter kombinują jak odnaleźć samochód Petera. Pomysł Homera „By odnaleźć samochód musimy myśleć jak samochód” prowadzi do bardzo zabawnej scenki, ale mimo wszystko mam silne wrażenie, że jest to bardziej logika Petera niż Homera. Mam też wrażenie, że twórcą zależało pokazać, że obaj są równi w swojej abstrakcyjnej głupocie, choć nie wiem… wolałbym jakąś grę na kontrastach, ale to co dostajemy jest zabawne.

- Montaż z Homerem i Peterem myjących auta, będąc ubranymi „sexi” jest śmieszny acz przydługi.
                               
- I teraz przejdę może do wątku, który moim zdaniem działa najlepiej… Lisa i Meg. Czemu? Bo po prostu siedzą w pokoju Lisy i rozmawiają. Mamy ładnie wygraną dynamikę wynikającą z różnicy osobowości. Lisa jest pomocna i entuzjastyczna, ale też co jakiś czas wymyka się z niej „zouzowata” strona plus to pedantka, a Meg z kolei jest pesymistyczna, zniechęcona do życia i ma patologiczny światopogląd. Dodatkowo ich wątek jako jedyny podchodzi pod coś co pokazuje jakieś „serce”. Relacja między dziewczętami wypada naturalnie i mógłbym uwierzyć, że mogłyby być przyjaciółkami. Prawdę mówiąc szkoda, że nie rozwinęli tego bardziej.

- Jak się można było spodziewać najmniej mają do robienia Marge i Lois. Szkoda, bo mam wrażenie, że jeśli daliby im więcej czasu mogliby z ich spotkania nieco więcej wyciągnąć. Mamy jeden dowcip o tym, że Marge jest bardziej świętoszkowata z dwójki i tyle.  NIE! Poco wykorzystywać tą okazję by jakoś się pobawić tymi dwiema ikonowymi postaciami, skoro możemy pociągnąć wątek, że Brain i Chris zgubili psa Simpsonów ale mimo tego udają, że wszystko jest ok!?
                                  
- Samochód znaleziony, więc twórcy postanawiają zwaśnić Homera i Petera. Homerowi nie smakuje ulubione piwo Petera i okazuje się być podróbką Duff. Prowadzi to do procesu o plagiat… i ogólny zamysł nie jest zły. Wytknąć wszystkie zarzuty, że Famiy Guy to podróbka Simpsonów, a Simpsonowie nie są „tak dobrzy jak dawniej” tylko przenieś je na gadkę o markach ulubionych piw bohaterów. Po prostu mam wrażenie, że mogło być to lepiej wygrane.

– Oczywiście twórcz wykorzystują tłum w sądzie by wytknąć jak najwięcej podobieństw między drugoplanowymi postaciami z Simpsonów i Family Guya ile się da. Wypada to chybił-trafił. Żart z Jamesem Woodsem jest zabawny, gdyż zagrał samego siebie w obu serialach.  
                                 
– Pomysł by Fred Flinstone był sędziom w procesie między Homerem, a Peterem jest zabawny, nawet jeśli to coś co nie ma racji bycia w uniwersum Simpsonów.

– O! Dobrze! Wreszcie jakiś konkretny dialog między Marge, a Lois.  Ta pierwsza dowala drugiej, że nie nosi stanika i to by było na tyle.
                                  
– Znów – sceny Meg/Lisa są najciekawsze i słodkie, nawet jeśli prześmiewcze.
                            
– Stewie choć ma Barta za idola okazuje się zbyt chory i sadystyczny na gusta chłopca. Odrobinkę przewidywalne ale było z czego się pośmiać.

– Homer chce się pogodzić z Peterem na co ten odpowiada, że „dawniej go uwielbiał i chciał cytować wszystkim swoim znajomym ale teraz znudzili mu się Simpsonowie”. Um… Subtelne. Te meta-nawiązanie byłoby zabawniejsze jakby nie zrobili go wcześniej dziesięć razy w odcinku.

                       
– …i to na co wszyscy czekali! Peter i Homer mają długą epicką walkę, w stylu tej Petera z wielkim kurczakiem, ale rozgrywa się w Springfield więc mamy kilka oczek i znanych lokalizacji dla fanów Simpsonów. Dla mnie najlepszy moment ma miejsce, gdy Homer robi nagle bez powodu głupią minę na co Peter reaguje dzikim rykiem. Wiadomo, że nikt oficjalnie nie wygra ale osobiście kibicuję Homerowi. Jako jedyny w crossoverze wykazał się empatią i dobrą wolą.
                    
- Ach! I Roger z „American Dad” pojawia się praktycznie bez powodu.

– I oczywiście mamy pseudo-wzruszającą scenę, gdzie się godzą. Jeeeej!

– I na dowidzenia mamy krótką scenkę w domu Griffinów, która puentuje się tym, że Stewie komentuje, że dobrze mu bez Barta i płacząc małpuje motyw rozpoczynający każdy odcinek Simpsonów. Prawdę mówiąc liczyłem, że zakończą żartem, że Griffinowie trafiają teraz w „South Parku” czy coś…
                        
Słowa podsumowania?  Fajnie. Było z czego się pośmiać ale (choć ciężko nie docenić samego faktu, że to powstało) mogło być ździebko lepiej. Przynajmniej miałem wrażenie, że potraktowano na równi oba seriale i ich style nawet jeśli ewidentnie przeważała Familyguyszczyzna. Odkładając dwa-trzy kwasy na bok, chyba najbardziej mnie gryzł zapychacz w postaci wątku „Brain i Chris szukający psa”, który wydawał się kompletnie oderwany od reszty, podczas, gdy relacja Marge i Lois została potraktowana po macoszemu. Naprawdę zaszaleliby 
by  z kreatywnością i zrobili, że np. Brain zaczyna się dowalać do Marge i Lois robi się zazdrosna... a może Chris zrobiłby się zazdrosny, że Stewie woli Barta jako starszego brata albo coś w tę jotę. A może scena Brain/Lisa? Oboje często pełnią jedynych widzących debilizm pozostałych postaci, ale jednocześnie wychodzą z nich przemądrzali przesadnie liberalni intelektualiści? Tylko mówię - można było to poprowadzić nieco ciekawiej.


Takie 7/10…


Pozdrawiam
Maciej Kur

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz